» Blog » Niekończąca się radioaktywność cz. 1
21-05-2012 16:44

Niekończąca się radioaktywność cz. 1

W działach: opowiadanie, opowiadania, neuroshima, raport, RPG, różne | Odsłony: 9

Niekończąca się radioaktywność cz. 1
Uwaga - ze względu na język treść dla dojrzałego odbiorcy

- O kurde... Ale to dobre. - westchnęła z uznania Koza.

Staruch uśmiechnął się pod nosem. Coca-Cola zawsze wszystkim smakowała. Szarpnął się, ale warto było.

- Ano - mruknął - Niezły jest ten odrdzewiacz.
- Odrdzewiacz? - zapytała zdziwiona i spojrzała podejrzliwie na aluminiową puszkę pokrytą wytartym nadrukiem.
- Mhm. Możesz mi nie wierzyć, ale za moich czasów używało się tego do usuwania rdzy, kamienia i innych nieciekawych nalotów.
- Eeee... - zwątpiła dziewczyna.
- Spokojnie - uprzedził - To jest do picia. Po prostu ma ciekawy skład. Kiedyś było wielkie halo medialne na skalę światową. Podobno ktoś gdzieś znalazł martwego szczura w jednym ze składników. Oficjalna odpowiedź producenta? "Niemożliwe - zaczął naśladować głos przedstawiciela prasowego - ...rozpuściłby się"
- Ułeeee - wykrzywiła się Koza - I ty dajesz mi to do picia?
- Hmm... - zamyślony Starzec - A może to było Pepsi.... Co? - otrząsnął się - Aaa... Tak spokojnie. Myślę, że w porównaniu do dzisiejszego żarcia to wcale nie jest takie szkodliwe.

Koza tylko skinęła głową i wróciła do wytartej puszki. Napój, jakkolwiek strasznie by go Dziadek nie opisywał, bardzo jej smakował. Był przyjemnie orzeźwiający i zimny. A w taką pogodę był wprost idealny.

Temperatura na zewnątrz praktycznie zabijała. Żar lał się z nieba, rozgrzany, wszechobecny piach grzał od ziemi, parzył w nogi i łapy Mruka. Musieli gdzieś się schronić przed tym gorącem bo by nie wytrzymali. Na szczęście dla nich trafili na tę knajpę.

Stara stacja paliw zaadoptowana na potrzeby podróżnych. Południowy szlak z CSA do Vegas, ciągnący się wzdłuż starej Międzystanowej czterdziestki, był dość wygodny ale ze względu na ryzyko napaści banditos niezbyt popularny. Mimo wszystko znalazł się desperat, który próbował na nim swych sił.

I trzeba przyznać pomyślał.

Na dachu fortyfikacje z dwoma karabinami maszynowymi. Starzec mówił, że to pokaźne maszyny i Koza, mimo że się nie znała na broni palnej, musiała przyznać, że miał rację. Wzbudzały w niej lęk i niepokój. Obsadzone ludźmi. Plus coś na kształt bocianiego gniazda, jak powiedział Dziadek. Wysoka nadbudówka, zadaszona i z mocnym reflektorem. Siedział tam człowiek z lornetką i wypatrywał wszystkiego co mogło wydać się interesujące. Naturalnie w dzień reflektor był wyłączony.

Okna nie miały szyb. Dziś już nie spotykało się budynków ze szkłem. Za to każde zaopatrzone było w parę solidnych okiennic. Drzwi zresztą także miały zasuwy i zostały porządnie wzmocnione. Stare dystrybutory rdzewiały od dawna i jakoś nie wzbudzały zainteresowania, ale wokół nich, pod dachem, rozstawione były miejsca dla gości. Miejsca to zbyt dużo powiedziane - ot każdy siedział na czym się dało. Koła, deski, skrzynki różnego pochodzenia, opony czy zwyczajnie kawałki gruzu.

Wnętrze podzielono na dwie części - dla gości i dla personelu. Oddzielała je solidna stalowa krata, obita blachą i czym tam się jeszcze dało. Zamówienia składało się przy małym okienku, uiszczało opłatę i czekało na odbiór. Nigdy odwrotnie. Gamble zawsze najpierw szły w rękę człowieka stojącego za kratą.

Część dla gości została podobnie umeblowana - czyli siedziało się na czym się dało, z tą różnicą, że niektóre miejsca miały stoliki. Coś na kształt przynajmniej. Dziad i Koza siedzieli przy jednym z nich, zaraz obok okna. Starzec nie lubił mieć obcych za plecami więc zawsze wybierał miejsca w rogach sali lub przynajmniej pod ścianą.

Oprócz nich w środku były dwie osoby. A konkretnie dwóch członków gangu Dark Visions. Oni sprawili, że Starcowi zaświeciła się czerwona ostrzegawcza lampka. Na zewnątrz, tuż przy wyjściu, swój kramik rozłożyli dzicy z okolicznego plemienia. Koza zdążyła z nimi porozmawiać. Jak się okazało korzystali z gościnności Tępego - takie miano nosił właściciel tego przybytku - i handlowali swoimi wyrobami. Z samym Tępym i z przejezdnymi. Dziewczyna obejrzała co mają do zaoferowania i stwierdziła, że niezłe rzeczy, ale nie dla nich.

Siedzieli tutaj jakieś pół godziny. Dziad zamówił sobie piwo, przedwojenne, zakapslowane oraz puszkę Coli. Nie chciało się jeść. Upał doszczętnie odbierał apetyt. No i musieli pozbyć się części bagażu, zaczynał im zwyczajnie doskwierać. Więc zaszalał, co tam. Miło było przypomnieć sobie smak utraconego świata. No i napój na pewno na dziewczynie zrobił wrażenie.

Gangerzy przyjechali jakieś 10 minut temu. Nie byli natarczywi ale dokładnie sobie obejrzeli wszystko, jakby szacując czy się opłaci tutaj wrócić. Zamówili sobie wodę - lub inny płyn, Starzec nie był pewien - usiedli i rozmawiali między sobą szeptem wskazując różne miejsca budynku.

Kiedy tu dotarli rzucił mu się w oczy samochód zaparkowany obok budynku. Stary pickup w kolorze rdzawym ale ewidentnie na chodzie. Zastanawiał się kim był właściciel i czy w razie kłopotów pomoże czy raczej przyczyni się do ich wzrostu. Braman zapytany o samochód odparł, że "gość poszedł do wychodka, ale nie zatruł się u nas".

Piwo smakowało dobrze ale to głownie zasługa niskiej temperatury. Starzec zastanawiał się jakim cudem właścicielowi udało się uzyskać taki efekt. Stawiał na podziemną piwnicę, bo szansa na sprawną zamrażarkę, czy chociażby chłodziarkę, była raczej znikoma.

Koza w pewnej chwili prawie się zakrztusiła. Spojrzał na wchodzącą osobę i już znał przyczynę - do pomieszczenia wszedł Bóg. Grecki. Albo jakiś przedwojenny playboy.

Wysoki, potężnie zbudowany, z wyraźnie rysującymi się mięśniami pod ciasno opinającą koszulką bawełnianą (nieco przybrudzoną jak zauważył Starzec), w szortach i wysokich skórzanych butach. Przystojna twarz, spojrzenie niebieskich oczu wyrażające zdecydowanie, silnie zarysowana szczęka i ciemne, przycięte na krótko włosy. Wykonał ręką ruch przeczesujący je, zmrużył oczy, na twarz przywołał uśmiech świadczący o świadomości zajebistości, zakołysał ramionami i spojrzał daleko na horyzont zamyślonymi oczami.

To ostatnie wydarzyło się tylko w głowie Kozy, bo w rzeczywistości gość po prostu się rozejrzał. Owszem robił wrażenie, owszem, przyciągał wzrok, ale zachowywał się normalnie. Oczy motocyklistów przykuł zwłaszcza jeden element - przy pasie miał blachę Prawodawcy. Dołożyć gabaryty noszącego ją i Dziad wiedział, że wszelkie głupie pomysły wywiało im z głów. To dlatego barman był zupełnie spokojny.

Bóg ruszył w ich stronę uśmiechając się lekko.
- Przepraszam - zagadał głębokim głosem. Starzec pomyślał odruchowo "tez kiedyś tak wyglądałem" dobrze wiedząc, że to zwykłe kłamstwo. - Indianie powiedzieli mi, że to co aktualnie zajmuje mój samochód należy do was.

Dziad skrzywił wargi w uśmiechu. Dziewczyna wpatrywała się w rozmówcę szeroko otwartymi oczami. Usta też miała otwarte. Starzec mógłby przysiąc, że widzi zbierającą się w nich ślinę. Pięknie... Jeszcze tylko brakowało mi tego aby zaczęły nią targać hormony.

- Ekhem.. - odkaszlnął Bóg aby przerwać przedłużającą się ciszę - Jestem...
- Feniks - dokończył za niego Starzec - Twoja reputacja cię wyprzedza.

Olbrzym uśmiechnął się tym razem przepraszająco.
- Taa.. - dodał z lekkim zakłopotaniem - Wygląd czasami jest przekleństwem. Nie da się być dyskretnym. A czasami bardzo by się to przydało.
- Nie wątpię - odrzekł Dziad - Usiądziesz? - wskazał stare koło leżące przy ich prowizorycznym stoliku.

Olbrzym rozsiadł się na wskazanym miejscu i chwilę się wiercił. Starzec wyciągnął do niego w połowie opróżnioną butelkę z piwem. Przyjął z uśmiechem, wziął uczciwy łyk, taki który płucze gardło, ale nie opróżnia butelki do sucha i oddał.

- Dzięki - dodał - Dobre. Ciekawe gdzie przechowuje.
- Pewnie ma ziemiankę.
- Najpewniej - po chwili dodał - Wracając do sprawy...
- Tak. Kot jest z nami. - przerwał mu Dziad - To jej towarzysz, nie własność.

Koza wbiła spojrzenie w ziemię. Zaniemówiła i spąsowiała pod spojrzeniem Feniksa.
- Młoda, płocha... - rzekł Staruch lekkim tonem - Musisz jej wybaczyć.
- Nie ma problemu... - i już miał dodać coś jeszcze kiedy powietrze przeciął nagły brzęk metalu. To obserwator z gniazda sygnalizował, że coś się dzieje. I robił to naprawdę zajadle. W pewnym momencie wszystko zaczęło drżeć, a w powietrzu narastał potężny huk. Najpierw słyszalny, potem coraz mocniejszy, a im bardziej nieznośny się robił tym bardziej wszystko drżało.

Apogeum nastąpiło kilka chwil później - drżenie przeszło w trzęsienie ziemi. Sprzęty zaczęły spadać ze stołów, same stoły przewracać, a barman pobiegł na zaplecze. Koza uratowała puszkę, a Bóg piwo - Starzec by nie zdążył. Coś ogromnego przeleciało tuż nad dachem po czym ze zgrzytem dartej stali runęło na ziemię. Wszyscy wybiegli na zewnątrz, a cisza która zaległa po upadku stałą się dziwnie namacalna.

- O kurwa! - rzucił mimowolnie Dziadyga.
- No - potwierdził Feniks.

W odległości kilkuset metrów od knajpy w ziemię wbił się olbrzymi samolot transportowy. Ten rodzaj wojskowych, wielkich maszyn zdolnych do przewożenia potężnych zasobów ludzkich i sprzętowych. Wrak - bo upadek zamienił go we wrak - był przełamany na pół i dymił.

CDN

Komentarze


38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Szur, szur, tak idą umarli... tfu, prawnicy Coca-Cola Bev. i Pepsico. :)
21-05-2012 18:04
Eva
   
Ocena:
0
Polecanka za Boga ratującego piwo i młode to, płoche ;)
21-05-2012 18:24
Tyldodymomen
    tymczasem w samolocie
Ocena:
0
Eliash
   
Ocena:
0
O widzę, że ktoś próbował prowadzić przygodę z podręcznika do 1 ed. NS :) Chociaż widać, że dokonałeś pewnych zmian (przede wszystkim wyparowała połowa BN-ów), ale i tak jestem ciekaw jak wam dalej poszła ta sesja :)

Co do uwag technicznych: Głową można skinąć, ale nie siknąć :D
21-05-2012 20:01
de99ial
   
Ocena:
0
Dzięki, poprawione :)

I tak, prowadziłem go kika razy (z róznymi zakończeniami; dla opowiadania z oczywistych względów te najbardziej radykalne - grzybek - jednak pominę). BNów wyciąłem bo byli... płascy i bez wyrazu.
21-05-2012 22:33

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.