» Blog » Mikael
20-10-2019 13:12

Mikael

W działach: Opowiadania | Odsłony: 153

Mikael

Takie opowiadanie stanowiące pewną wypadkową kilku różnych czynników. Pierwszy to sen. Tak się złożyło, że kiedyś coś w tym stylu mi się śniło. Drugi to znaczenie imienia. Otako. I trzeci to pewna osoba, która "ruszyła" mnie z miejsca kiedy to utknąłem w pisaniu. Opowiadanie stare, obecnie pewne elementy technologiczne weszły w realną warstwę naszej rzeczywistości, ale to nie zmienia ogólnego wydźwięku. Tak przynajmniej się łudzę ;)

Miłego.

 

Dla foremnej Inspiracji

 

Mikael

 

 

            USA gdzieś na terenie stanu Massachusetts

 

            - Powiedz mi, proszę – Jones męczył swego towarzysza.

            - Nie mogę.

            - Dlaczego?

            - Ciebie nie ma w tym projekcie.

            Jones westchnął. Miał powoli dosyć. Słyszał tysiące plotek. Korytarze aż szumiały od nich, ale konkrety znane były tylko wybranej grupie. Jego do tej garstki nie wybrano. Dlaczego? Ciągle zadawał sobie to pytanie i nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Tępo wpatrywał się w twarz swego rozmówcy. Człowieka, który należał do grona wybranych.

            Pieprzony farciarz.

            - Kurcze, chociaż trochę – postanowił nie rezygnować – Rzuć mi jakiś ochłap. Cokolwiek. Żebym wiedział.

            - Nie mogę. Jak powiem Ci cokolwiek wylecę. Ja wylecę, a Ty będziesz zadawał kolejne pytania.

            - Obiecuję, nie będę – błagał – Nie będę pytał i nie będę rozpowiadał.

            Jego rozmówca westchnął z rezygnacją. Jones robił się cholernie męczący. Zabębnił palcami po stole. Westchnął, spojrzał na ręce, a potem w oczy.

            - Na pewno?

            Oczy młodego naukowca rozszerzyły się z nadzieją. Ciekawość paliła go od środka.

            - Tak. Nikomu nic nie powiem! Obiecuję! – rzekł z entuzjazmem.

            Jego rozmówca z rezygnacją spuścił wzrok. Milczał chwilę, przygryzając dolną wargę. Myślał. Myślał intensywnie.

            - Nie wierzę Ci, Jones – rzekł i widząc rozczarowanie na jego twarzy dodał – Ale coś Ci pokażę.

            - Taa... Co?

            Rozmówca Jonesa wstał w milczeniu i skinął na niego dłonią. Ruszyli razem korytarzami ośrodka. Mijali drzwi, jechali windą, potem jakieś schody. Znowu winda, dziwne drzwi i znowu winda. Jones dawno się pogubił. Stracił orientację w której części budynków ośrodka są. O ile nadal byli w budynkach ośrodka.

            Dotarli do solidnych metalowych drzwi z elektronicznym zamkiem. Przewodnik wetknął kartę chipową w szczelinę. Przyłożył kciuk do jakiegoś czytnika – otworzyła się mała klapka po lewej stronie. Przewodnik podszedł tam i spojrzał w otwór.

            Drzwi bezszelestnie się otworzyły. Przewodnik spojrzał na Jonesa z lekkim uśmiechem.

            - Zapraszam Pana Ciekawskiego – rzekł nieco kpiarskim tonem.

            - Czyli to wszystko prawda? Te plotki, tak? – czekał na potwierdzenie, które nie nadeszło. Jego rozmówca tylko wykonał zapraszający gest. Cholercia! Naprawdę to zobaczę! Jones kipiał z podniecenia – będzie miał co opowiadać swoim kolegom od badań nad półprzewodnikami.

            Odważnie przekroczył próg. Jego towarzysz podążył za nim.

            - Aaa... to tam – zagadał Jones – Przed drzwiami to był...?

            - Tak. Czytnik siatkówki.

            - W mordeczkę – szepnął pod nosem.

            Jego rozmówca wyprzedził go zwinnie i objął prowadzenie.

            - Pokażę Ci coś. Pokażę Ci sam rdzeń całego projektu. Oczywiście zdajesz sobie sprawę z tego, że nikomu nie wolno Ci mówić o tym co zobaczysz?

            - Jasne – odparł Jones.

            - Aha – naukowiec skręcił w jakiś korytarz. Dotarł do drzwi na końcu. Użył tej samej karty magnetycznej, ale nie było dodatkowych zabezpieczeń. Przepuścił Jonesa i wszedł. Pomieszczenie było nieduże i puste, z jedną oszkloną ścianą.

            - No i? - niepewnie zagadał Jones – To ma być ta wielka tajemnica?

            - Podejdź do okien.

            - To są okna? Do czego?

            Podeszli. Przewodnik wystukał jakiś ciąg liczb na małym terminalu, skrywający się pod klapką. Szyby stały się przeźroczyste. Jonesa zatkało. Oczy niemal mu wylazły na wierzch, a on sam starał się pochłonąć jak najwięcej całym sobą. Przylgnął do okna i zaczął się uśmiechać.

            - To... To...

            - Tak. Komputery kwantowe.

            - Tyle???? Przecież one są w fazie badań! Nie ma jeszcze komputerów kwantowych do wykorzystania ot tak sobie!

            - Jak widzisz nie do końca. Mamy tu dziesięć sprawnych i przetestowanych egzemplarzy.  Nie jakieś tam prototypy, czyli buble na chodzie, ale cacuszka z najwyższej półki. Wartość jednego z nich to równowartość rocznego budżetu małego państwa.

            - To skąd my mamy kasę na to?

            Rozmówca tylko wzruszył ramionami. I dodał.

            - Nie mam pojęcia. Właściwie nikt, kto bierze udział w tym projekcie, nie ma. Nam tylko wyznaczono zadanie i udostępniono cały ten kompleks z wyposażeniem. Na pytania usłyszeliśmy „Nie pytać”. I tyle.

            - A one już działają?

            - Nie. Póki co trwają prace nad sposobem połączenia ich w jedną koherentną sieć. Następny etap to przygotowanie zewnętrznych urządzeń do współpracy z nią, a potem dopiero uruchomienie właściwych procedur.

            - Zewnętrzne urządzenia?

            - Wiesz co? Zadajesz pytania jakbyś nie miał pojęcia o czym tu rozmawiamy. Człowieku jak Ty zostałeś naukowcem?

            - Kurcze. Znam podstawy odnośnie komputerów kwantowych. Wiem, że ich rdzeń musi być trzymany w ścisłej izolacji ponieważ nawet najmniejszy czynnik zewnętrzny może wpłynąć na obliczenia. Wiem też, że to pomieszczenie poniżej tych warunków nie spełnia.

            - To prawda – wtrącił się towarzysz Jonesa – Ponieważ póki co pracujemy nad połączeniem ich w sieć. Kiedy uporamy się z tym, popracujemy nad podłączeniem urządzeń zewnętrznych, a potem zapieczętujemy to pomieszczenie i wytworzymy w nim próżnię. I nikt więcej tam wchodzić nie będzie. Wszelkie obserwacje będą prowadzone z tego pomieszczenia i dopiero po wnikliwej obserwacji – w razie konieczności – zapadnie decyzja o przeprowadzeniu napraw.

            Jones wpatrywał się z fascynacją w potężne cylindry i korpusy nowoczesnych maszyn. Zastanawiał się jakie są realne możliwości jednego egzemplarza. Taki komputer znacznie skracał procesy obliczeniowe, które zwykłym konstrukcjom zajęłyby więcej czasu niż istnienie wszechświata. A tu było ich dziesięć. I jeszcze będą pracować w jednej koherentnej sieci. Tylko po co? Jaki problem wymagał aż tak potężnej mocy obliczeniowej? Jaki był tego wszystkiego cel?

            W pewnej chwili Jonesa coś tknęło. Odwrócił się do swego towarzysza i zapytał.

            - Dlaczego mi to wszystko mówisz? To przecież ściśle tajny projekt. Sam mi mówiłeś, że nic nie mogę o tym powiedzieć. Więc, dlaczego mówisz mi tak dużo?

            Przewodnik uśmiechnął się i powolnym ruchem sięgnął za pazuchę.

            - Mówię Ci to bo mam pewność, że nic nie wygadasz – sięgnął powolnym ruchem do wewnętrznej kieszeni. Oczy Jonesa rozszerzyły się ze strachu i niedowierzania. To nie może być prawda! Taka miała być cena zaspokojenia jego ciekawości?!

            Jones drgnął kiedy towarzysz szybkim ruchem wydobył rękę z ukrycia i skierował trzymany przedmiot w jego kierunku.

            - Masz. To dla Ciebie – Jones nie mógł oderwać oczu od rozpromienionej twarzy swego rozmówcy. Potem niepewnie spojrzał na wymierzony w niego przedmiot. Karta chipowa.

            - Witaj w Instytucie T – usłyszał.

 

 

            Gdzieś w Polsce

 

            Obudził go niesamowity ból kręgosłupa. Z wielkim wysiłkiem stoczył się z łóżka na podłogę. Upadek zaowocował kolejną porcją bólu, doprowadzającą niemal na skraj utraty przytomności. Wiedział, że na ten luksus nie może sobie w tej chwili pozwolić. Powoli ułożył się na dywanie – nogi prosto, lekko rozchylone, ramiona wzdłuż tułowia – w takiej pozycji na twardej powierzchni kręgosłup odpoczywa. Wiedział, że jeżeli ból był wynikiem przeciążenia powinien zaraz ustąpić.

            Wyglądało na to, że jednak przyczyna była inna – Michał stracił przytomność. Dobrze, że w wygodnej pozycji, a nie powykręcany na wszystkie strony.

            Ocknął się. Przez chwilę myślał nad tym gdzie jest i co tu robi – normalne skołowacenie będące następstwem utraty przytomności. Po chwili wszystko wróciło do normy, ale nadal leżał spokojnie – zastanawiał się czy ból nie powróci po jakimś gwałtowniejszym ruchu.

            - No dobra – rzekł do siebie – Nie będziesz chyba tu leżał cały dzień – spojrzał na zegarek stojący na biurku – Zwłaszcza, że już połowę straciłeś.

            Ostrożnie podkulił nogi – brak bólu. Podparł się na łokciach – nadal nic. Wstał – ból nie powrócił. Cholera, trzeba będzie pójść do lekarza. Te bóle pojawiały się coraz częściej i za każdym razem silniejsze. Wcześniej zwalał na przeciążenie całego układu kostnego, ale ta utrata świadomości – pierwsza swoją drogą – mocno go zaniepokoiła.

            - Nic to – mruknął pod nosem – Dziś już i tak nic nie zdziałam.

            Zadzwonił do szefa i poinformował go o przyczynie swej nieobecności. Na szczęście Tomek nie był upierdliwym chamem wyżywającym się na swych podwładnych. Traktował ich po ludzku, a oni odwdzięczali się tym samym. Tak naprawdę to nie była po prostu relacja szef – pracownicy.

            - Chłopie – usłyszał w słuchawce głos Tomka – Koniecznie idź z tym do lekarza. Nawet dziś. Wiesz co? Zaraz zadzwonię do znajomego i załatwię Ci wizytę, co? To dobry specjalista. Solidny.

            - Byłoby super – odparł Michał.

            - Dobra. To zaraz oddzwonię i powiem co i jak, OK?

          Trzask odkładanej słuchawki. Michał przerwał połączenie i zastanawiał się co mu powie lekarz. Odpoczywać? Smarować i wygrzewać plecy? Pewnie tak – oni zawsze mają maści na wszystko. Każą robić okłady, odpoczywać ale skierowania na badania nie dadzą – a po pół roku okazuje się, że to jakiś tętniak lub inne gówno tego rodzaju.

            Westchnął. Sięgnął do tyłu bo go zaswędziało miedzy łopatkami i zamarł.

            Przeszył go dreszcz. W jednej sekundzie spocił się jak po ciężkim treningu.

            Pod palcami, tuż przy kręgosłupie, wyczuł coś.. Jakby mu ktoś wsadził spory kamień pod skórę.

            Rzucił się biegiem do łazienki, po drodze zdzierając koszulkę. Zapalił światło i stanął tyłem do dużego lustra – zamarł. Zatkało go kompletnie.

            - O kurwa – powiedział.

            Nieco poniżej łopatek, tuż przy kręgosłupie, po obu stronach miał zgrubienia podobnej wielkości. Skóra wokół nich była zaogniona i napięta. Nie miał wątpliwości – oto przyczyna dzisiejszego przebudzenia.

            Gapił się tempo w lustro delikatnie dotykając zgrubień. To nie wyglądało dobrze. To nie wyglądało też źle – to wyglądało tragicznie! Jezus Maria co to do diabła jest?! Co się ze mną dzieje? To na pewno rak... Cholera... Jakieś paskudztwo, na pewno nieuleczalne, tworzące się na kości albo gorzej – na pniu nerwowym. Poczuł, że cały świat nagle się rozpada...

            Z odrętwienia wyrwał go dźwięk telefonu. Wrócił do pokoju i odebrał.

            - Gdzie Ty do diabła się podziewasz, co?! - usłyszał głos Tomka – Dzwonię od dwudziestu minut! Stary, myślałem, że znowu zemdlałeś!

            - No i... - Michał musiał odkaszlnąć aby zwalczyć suchość w gardle – I co z tym lekarzem?

            - Dzwoniłem. Dziś już nie da rady, ale jutro z rana masz do niego przyjść.

            - Kurde człowieku... Coś się ze mną dzieje i to coś bardzo niedobrego.

            - Znaczy co? - Tomek autentycznie się zmartwił.

            - Nie wiem... Znaczy... Kurwa! Nie znam się na tym! - nerwy poniosły Michała – Ale to do diabła nie wygląda dobrze!

            - Co? Powiedz mi.

            - Takie... Nie wiem nawet jak to nazwać... Na plecach... Przy kręgosłupie...

            W słuchawce zapadło milczenie. Słychać było tylko oddech Tomka.

            - Jesteś tam? - zapytał zdenerwowany Michał – Halo?!

            - Jestem. Nie drzyj się tak. - usłyszał odpowiedź – Słuchaj... Spróbuje coś załatwić jeszcze dziś. Siedź w domu i się nie ruszaj, ok? Dam znać. I do kurwy nędzy pilnuj tego telefonu!

            Rozłączył się. Michał skulił się w fotelu, objął kolana ramionami i zapadł w dziwne odrętwienie.

 

 

            - Panie Michale mam niezbyt dobre wieści – na poważnej twarzy doktora Witkowskiego malował się niepokój – Tak naprawdę nie mam pojęcia co to jest. I na tym etapie nic ponadto powiedzieć nie mogę.

            - A jakieś domysły? Przecież to coś się nie wzięło znikąd – zapytał pacjent.

            Lekarz chrząknął i podrapał się w nos.

            - Cóż... - zaczął nieco niepewnie – Gdybym mógł wykonać więcej badań możliwe, że mógłbym stwierdzić jakiego rodzaju są te... zjawiska. Jeśli zaś chodzi o domysły... Wolałbym nie szafować zbyt lekkomyślnie swoimi sądami. To mogłoby tylko wprowadzić zamęt w Pańskiej głowie...

            - Niech Pan spróbuje – Michał wszedł mu w słowo – Niech Pan powie o swoich najgorszych domysłach oraz o tych nieco lepszych.

            Lekarz wpatrywał się w swego pacjenta bez emocji. Zastanawiał się nad czymś.

            - Proszę? - wyszeptał do niego Michał – Pan nie wie jakie to uczucie nie wiedzieć co się z Panem dzieje. Lepiej usłyszeć coś strasznego niż nie usłyszeć nic.

            Witkowski westchnął.

            - Rak. W najgorszym wypadku rdzenia kręgowego. Złośliwy. Powiązany z rakiem kośćca. Za tą tezą może przemawiać to, że zaognione miejsca są dwa, obok siebie.

            Michała zatkało. Oto miało kończyć się jego życie. Ale zapytał z nadzieją.

            - A inne możliwości? Nieco mniej fatalne?

            - Panie Michale, w tej sytuacji cokolwiek innego oznaczałoby lepszą alternatywę. Szczerze. - Witkowski westchnął – To tylko domysły. Żeby powiedzieć coś konkretnego potrzeba bardziej szczegółowych badań. Dużo bardziej szczegółowych.

            - Co Pan proponuje?

            - Położymy Pana na tydzień. Zrobimy wszystkie możliwe badania i potem postawimy diagnozę.

            Michał spojrzał na swe stopy. Kurwa... Dlaczego?! Dlaczego ja?! Za co?!

            - Dobra – rzekł zdławionym głosem, wrzeszcząc w myślach – Niech będzie.

            Doktor nachylił się w jego kierunku i uśmiechnął się zaciśniętymi ustami.

            - To mądra decyzja. Zrobimy co w naszej mocy panie Michale.

 

 

            Miał być tydzień badań. I był. A potem kolejny i jeszcze jeden. Michał miał już tego serdecznie dość. W przeciągu tych dni pobrano z jego ciała wszystkie możliwe substancje, próbki, płyny, fragmenty tkanek i Bóg jeden raczy wiedzieć co do badań. A potem od nowa i od nowa. Szlag go trafiał. Bolało go wszystko, smród szpitala doprowadzał do szału, a na widok jedzenia miał odruch wymiotny. Do tego ten personel. Każdy kto go widział patrzył z takim politowaniem. Nikt, żaden lekarz nie wiedział co się z nim dzieje. Witkowski kręcił się sam i z innymi. Dzwonił, pisał, spotykał się ze specjalistami różnych gałęzi medycyny – i nic. Nie potrafili wykombinować co się dzieje. A cała reszta założyła najgorsze – i postawili na nim krzyżyk. „Chłopie, już po Tobie” mówiły ich spojrzenia. Współczucie przesiąknięte litością.

            Miał dosyć. I przysiągł sobie, że to jego ostatni dzień w tym zapyziałym szpitalu. Już nikomu więcej nie posłuży za królika doświadczalnego.

            Wkroczył do gabinetu Witkowskiego. Lekarz spojrzał nieco zaskoczonym wzrokiem. Michał nie przywitał się tylko usiadł naprzeciwko.

            - No i? - zapytał.

            Lekarz opanował nieco swoje zdziwienie, odkaszlnął i znowu zaczął wyglądać jak profesjonalista. Przynajmniej próbował.

            - I co, Panie Michale?

            - Co z „moim przypadkiem”. Dowiedział się Pan czegoś nowego?

            - Właściwie to... niezupełnie.

            - Może Pan sprecyzować co to znaczy? Przypomnę – od trzech tygodni robię za bank materiału biologicznego dla pana i pańskich popleczników, a narośle na plecach powiększyły swój rozmiar trzykrotnie. Pan zaś podjął się tego aby wyjaśnić czym to jest i jak temu zaradzić. Więc czekam.

            Lekarz popatrzył na pacjenta chwilę. Westchnął i potarł czoło.

            - Panie Michale jestem w kropce. Wszystkie testy jakie przeprowadziliśmy nie przyniosły odpowiedzi. Żaden specjalista, z którym rozmawiałem na Pański temat nigdy nie miał podobnego przypadku, a jedyna odpowiedź na pytanie „czym to jest” jest tak niedorzeczna, że musi być błędna.

            - Chwila, chwila – powiedział szybko Michał – Jak to „odpowiedź”? Ma Pan jakąś odpowiedź i nie powiedział mi Pan o tym? To chyba jest karalne, prawda?

            - Niezupełnie – odrzekł lekarz chłodno – A nie powiedziałem o tym Panu ponieważ, jak wspomniałem, jest to niedorzeczna myśl. Nierozsądna.

            Michał wlepił wzrok w lekarza. Miał ochotę rozwalić mu twarz. Witkowski chyba to wyczuł ponieważ nieco się zmieszał. Odkaszlnął i rzekł

            - Panie Michale. Proszę mnie zrozumieć. Staram się robić co w mojej mocy aby uzyskać odpowiedzi na pytania. I jak już do jakiejś doszedłem okazuje się nieracjonalna. Niemożliwa wręcz. A Pan oczekuję, że potraktuje ją serio i przyjdę Panu o niej powiedzieć? Potraktowałem to jako błąd bo nie może być prawdą.

            Zapadło milczenie. Michał przez chwile intensywnie myślał pocierając brwi kciukiem. Westchnął.

            - Dobra. I tak nie ma Pan dla mnie żadnych potwierdzonych, jak Pan to ujął, odpowiedzi. Proszę więc powiedzieć mi co to za „niedorzeczna niedorzeczność”.

            Witkowski wpatrywał się przez chwilę w swego rozmówcę. Cmoknął i rzekł.

            - Nie sądzę żeby to był do...

            - Gadaj pan a nie pieprzysz głupoty – przerwał mu Michał – Nie obchodzi mnie co Pan sądzi a czego Pan nie sądzi. Od tego są prawnicy, Pan jesteś lekarzem. Faszerowałeś mnie różnymi chemikaliami, poddawałeś badaniom mnie i moje wydzieliny, a teraz gadasz, że nie masz wyników. Znaczy masz, ale niedorzeczne. Tylko wiesz Pan co? Gówno mnie to obchodzi. Coś się ze mną dzieje, coś mam na plecach i chcę odpowiedzi co to jest, możliwych czy niemożliwych. Rozumiemy się?

            Witkowski nieco się zapeszył. Chrząknął, zatarł ręce, poprawił okulary. Chwilę się pokręcił na krześle. Michała to tylko zirytowało.

            - Hm... - zaczął lekarz – Proszę pamiętać, że nie jest to diagnoza oficjalna. Nie może Pan powoływać się na mnie jeżeli uzna Pan te informację za prawdziwą. Proszę także zrozumieć, że to wniosek oparty najprawdopodobniej na błędnych wynikach.

            - Dobra, dobra rozumiem. Proszę powiedzieć co to jest.

            - Skrzydła.

            Michała zatkało. Prawie spadł z krzesła.

            - Ja... Jak to?

            - Mówiłem, że to niedorzeczna diagnoza, ale Pan się uparł.

            - Tak wiem, ale niech Pan powie jakim cudem?

            - Panie Michale. Moim zdaniem aparatura jest uszkodzona. W tej chwili szpitala nie stać na nowy aparat, więc musimy pracować na takim jaki jest. Wszystkie zdjęcia, które wykonaliśmy, także dodatkowe badania, pokazują coś czego nie powinny. Błąd. Prawdopodobnie czujniki wysiadły lub występują inne problemy techniczne, ale z tego co uzyskaliśmy to... Wniosek może być tylko jeden. Rosną Panu skrzydła.

            Michał spojrzał oszołomionym wzrokiem.

            - Na pewno zastanawia się Pana jak to możliwe? - nadal odpowiadał Witkowski – Moim zdaniem to mutacja. Uszkodzenie łańcucha DNA. I coś Panu rośnie, ale sądzę, że efekt końcowy w ogóle nie będzie skrzydeł przypominał. To będą raczej zniekształcone odrosty. Mogące być bardzo niebezpieczne dla Pana.

            - Co Pan radzi Panie doktorze?

            - Usunięcie. Niestety ze względu na łączność z centralnym pniem nerwowym mogą wystąpić komplikacje i powikłania. Plus efekty uboczne.

            - Jakie?

            - Paraliż. Jednakże nawet będąc sparaliżowanym będzie Pan żył. Jeżeli zaś pozwoli Pan aby to Panu zostało, skończy się to dla Pana śmiercią.

            Michała kompletnie zatkało. Czuł się tak jakby mu ktoś przywalił młotkiem w głowę. Lekarz chciał coś jeszcze powiedzieć ale Michał machnął mu ręką i Witkowski zrezygnował. Pacjent podniósł się i ruszył wolnym krokiem do drzwi. Musiał to wszystko przemyśleć, ale jednego był pewien – pieprzy ten szpital. Wynosi się stąd, a żeby wyjść dziś musi się zbierać.

            - Żegnam – rzucił na odchodnym do lekarza i zatrzasnął drzwi za sobą.

 

 

            Kilkanaście miesięcy później

 

            Studio telewizyjne, rozświetlone kaskadą migających świateł. Ogłuszająca muzyka przetacza się przez pomieszczenie niczym walec drogowy przez parking pełen samochodów. Widownia piszczy i wrzeszczy, a na widok gospodarza programu zaczyna bić brawo. To może wydawać się niemożliwe ale poziom hałasu wzrasta co najmniej dwukrotnie.

            Gospodarz programu, dobrze wyglądający mężczyzna w sile wieku, ubrany modnie, wyglądający na dużo młodszego, wychodzi na środek i unosi energicznie ramiona. Muzyka cichnie jak ucięta nożem. Widownia podobnie. Prowadzący uśmiechnął się z lekką drwiną i zaczął swój występ.

            - Witam wszystkich serdecznie! Widownię i widzów przed telewizorami!

            Rozległy się brawa i muzyka. Po chwili wszystko ucichło.

            - Zanim zaproszę gościa powiem Wam o dziwnym mailu, który dostałem kilka dni temu. Telewidz pisze: „Drogi Kubo! Przeżywam załamanie. Ostatniej Niedzieli, przed Twoim programem moja kobieta zaproponowała mi seks oralny. A potem sobie przypomniała, że jest Twój program – i wybrała właśnie Ciebie...” - gospodarz zrobił dziwną minę i przetoczył spojrzeniem po widowni, która w najlepsze rechotała.

            - Drogi widzu... Cóż mogę powiedzieć... Ja już tak działam!! - kolejna salwa śmiechu wymieszana z rytmiczną muzyką. Uniesiona ręka i cisza.

            - Od siebie mogę zaproponować seks oralny w trakcie! Wyobrażacie sobie? Prowadzę program a ktoś mi... - kolejna mina i salwa śmiechu – Normalnie muszę pogadać o tym z Prezesem! Plus obsługa dla gości. Pewnie sam prezes przychodziłby regularnie! - dźwięczny dżingiel, salwa śmiechu i kolejna mina. - Kuba Powiatowy szoł full serwis!! - kolejna porcja braw i muzyki. Po chwili cisza.

            - Ale na poważnie. Dzisiaj mam tylko jednego gościa. I co ciekawe on wybrał mnie, nie ja jego. Osoba, która w ciągu ostatnich kilku miesięcy wywołała niesamowite poruszenie nie tylko w mediach ale i w społeczeństwie. Dla jednych jest cudem, dla innych wybrykiem natury. Na pewno jest jedyny w swoim rodzaju. Moi drodzy... - efektowna pauza - ... Michał Anioł!!

            Ogłuszająca muzyka zlewająca się z brawami, migające światła szalejące po całym studio i kamera mająca w kadrze tunel z zaplecza. A tunelem nadchodzi on...

            Wysoki mężczyzna, z jasnymi włosami, lśniącymi niczym złoto w migających światłach. Mocne rysy twarzy, szeroki tors, umięśnione ramiona, wąska talia i mocne nogi. Ubrany zwyczajnie, ale bardzo niezwyczajny. Kiedy wszedł w snop światła żeńska część publiczności westchnęła. Nie dlatego, że wyglądał jak młody, grecki bóg, a dlatego, że z pleców wyrastały mu potężne, białe jak śnieg, skrzydła.

            Gość podszedł do Kuby, uśmiechając się promiennie i uścisnął rękę prowadzącego. Kolejna mina, muzyka przycicha.

            - Pozwolisz Kubo, że skorzystam z taboretu?

            - A kanapa niewygodna? Wiesz ile kosztowała?

            - Na pewno wygodna ale nie dla mnie – odparł z uśmiechem Michał i wskazał kciukiem plecy – Z tym nie da się siedzieć na kanapie.

            - Przynieście coś bez oparć – rzucił gospodarz programu do mikrofonu. Już po chwili wszedł ktoś z obsługi niosąc stylową pufkę. Michał wziął siedzisko i wygodnie się na nim rozsiadł. Muzyka w tle grzmiała. Kuba dał znak i ucichła.

            - Michał... Jesteś zjawiskiem, ewenementem na skalę światową. Media o Tobie opowiadały różne bajki, wymyślały Ci różne pseudonimy... No po prostu cuda na patyku. A teraz jesteś tutaj, w samym niemal ognisku mediów. Dlaczego?

            Gość chwilę milczał, jakby nad czymś się namyślał.

            - Wiesz Kuba... Miałem tego dość. Gdziekolwiek bym się nie pojawił stada fotografów, stada ludzi chcących o coś zapytać, dziennikarze. Zwłaszcza na początku nikt nie dawał mi spokoju. Media... Dobra nie tyle media co brukowce popuściły wodze fantazji. A, że Bóg anioła zesłał i takie tam inne. Na pewno je znasz.

            - Znam.

            - No właśnie. Wiesz, kiedyś nawet mało mnie nie zlinczowali. Zebrała się jakaś grupa ludzi i nagle ktoś z nich wpadł na debilny pomysł, że pióra z moich skrzydeł to leczniczy środek, na wszystko. I rzucili się na mnie jak głodni na stół zastawiony żarciem.

            - Pamiętam! - wykrzyknął gospodarz programu – To wtedy poturbowałeś tych niewinnych ludzi!

            - Niewinnych od razu... - westchnął Michał – Żebyś Ty widział mord w ich oczach...

            - No daj spokój! Przecież to sami emeryci byli! - mina – Sterowani przez Ojca Dzydzyka ma się rozumieć.

            Śmiech, dżingiel. Cisza.

            - No właśnie – kontynuował gość – Rzuciło się na mnie stado wapna i co miałem robić? Gasić? Dobrze, że już wtedy umiałem latać...

            - A nie umiałeś od początku?

            - A Ty jak się urodziłeś od razu szalałeś Porszakiem?

            - No jasne!! - mina, śmiech – Już jako płód popierdzielałem po całej macicy jak jakiś wariat!

            Śmiech, dżingiel. Mina.

            - No to ja ze skrzydłami nie miałem tak łatwo. Właściwie miałbym, gdybym się z nimi urodził. Ale wyrosły mi później i musiałem się nauczyć je obsługiwać. Ale o tym później. Teraz wróćmy do mojej tu obecności. Jak mówiłem miałem dość. Stwierdziłem, że najlepiej będzie opowiedzieć wszystko od początku w jakimś popularnym programie. Najlepiej takim który w końcu trafi do wszystkich.

            - Mój!! - krzyczał Kuba – Mój program!! Widzicie??! Uczcie się od mistrza!!

            Mina, śmiech, dżingiel.

            - Tak tu trafiłem.

            - Dobra... To jak już jesteśmy przy lataniu... - prowadzący na chwile zamilkł, przeglądając swoje notatki – Podobno rozbiłeś kilka lamp, zahaczałeś o jakieś budynki...

            Michał Uśmiechnął się rozbrajająco.

            - Tak... Na początku miałem trochę kraks... Nawet mam jedna stodołę na sumieniu.

            - Stodołę?? Rozbiłeś jakiemuś biednemu rolnikowi stodołę??

            - Kłopoty z lądowaniem. Wiesz akurat byłem w trakcie nauki latania. Nawet sobie taką specjalna koszulkę kupiłem. Z Lką... I napisem „Pirat Powietrzny – brak instruktora”.

            Śmiech, dżingiel, mina.

            - To może założysz szkołę latania?

            - Jak przybędzie skrzydlatych to na pewno. Bo teraz to raczej bym zbankrutował.

            - OK... Czyli musiałeś nauczyć się latać... Ile Ci to zajęło?

            - W sumie około jednego miesiąca. Bolesny był uwierz mi. Ale teraz oszczędzam na transporcie.

            - Przyleciałeś tutaj??

            - Jasne. Godzinka lotu, bo akurat byłem poza Europą.

            Mina, śmiech i dżingiel.

            - O... Poza Europą byłem to w godzinkę się zawinąłem z powrotem... - sparodiował z przekąsem prowadzący.

            Kolejna salwa śmiechu. Kolejny dżingiel.

            - To Ty nie masz jakiegoś limitu? Bo ptaki to latają chyba wolniej, nie?

            - No jeszcze limitu nie sprawdzałem, ale generalnie mogę latać bardzo szybko. Nawet mi mówiono, że im szybciej latam tym jestem widoczniejszy. O ile latam na niskim pułapie...

            - Jak to?

            - Ano... Znaczy ja tego nie widzę, ale podobno im szybciej lecę tym jaśniej... lśnię.

            - Serio??

            - Tak.

            - Ty a może Ci się światła automatycznie włączają? Wiesz teraz 24 godziny na dobę trzeba palić... Samochody już mają takie mechanizmy, że po uruchomieniu silnika światła automatycznie... Może to takie Twoje światła?

            - Nie wiem.

            - No a radary? Robią Ci zdjęcia? Jakieś mandaty?

            - Póki co po niebie ograniczeń nie mam, ale kiedyś prawie władowałem się w samolot.

            - W samolot?? Ale by była scena... Michał Anioł wpadł w silnik odrzutowca!!

            Salwa śmiechu, dżingiel i po chwili cisza.

            - Ot i byłby mielony gołąb... Uczta emerytów! - dodał Michał.

            Rechot, muzyka, mina.

            - Aaa... - mówił Michał – I jeszcze kiedyś, przy locie niskim pułapem, mnie na suszarkę złapali.

            - Serio?? I co?? Ile miałeś?

            - Nie wiem... popsuła się...

            Śmiech.

            - Popsuła?? No stary to ładnie przekroczyłeś limity... A co na to policja?

            - Nie spisali numerów.

            Śmiech.

            - Na serio to się zatrzymałem przy nich i oddałem im za radar.

            - Oddałeś? - mina – A po co? Przecież z ich samochodami, nawet śmigłowcami, nie dogoniliby Ciebie.

            - Już taki jestem...

            - Kurcze... faktycznie z Ciebie anioł...

            - Nie Kuba. Jestem po prostu człowiekiem i staram się być najlepszym człowiekiem jakim być mogę.

            - Czekaj... Ty jesteś uczciwym Polakiem??? A gdzie Ty się urodziłeś? W Szwecji??

            - W Polsce, jak najbardziej. Trudno uwierzyć, wiem, ale to prawda.

            - Róbcie mu zdjęcia! Szybko, to prawdziwy okaz. Do ZOO się nadajesz. Klatka, a pod nią podpis „Uczciwy Polak”. Niemcy by wycieczki organizowali.

            Dżingiel. Śmiech.

           - Dobra dobra... - prowadzący zapanował nad widownią – Słuchaj... Swego czasu narobiłeś szumu na świecie. Niektóre gazety zaczęły pisać o Tobie jako o... współczesnym Miyamoto Musashi. Możesz powiedzieć o tym więcej?

            - Jasne. Widzisz jakiś czas później, niedługo po opanowaniu lotu, naszła mnie niesamowita ochota na naukę sztuk walki. Więc zacząłem trenować. Na początku judo. I okazało się, że mam talent. Dziwaczny, niespotykany talent do zadawania bliźniemu krzywdy. Po miesiącu mój trener nie stanowił dla mnie wyzwania.

            - Tak po prostu? - wtrącił prowadzący – I co dalej?

            - Dalej mnie zaczął sprawdzać – westchnął Michał – Na początek jego sensei, potem następni. W skrócie doszło do szeregu nieustannych sprawdzianów z różnymi mistrzami różnych stylów walki, sztuk itd. Każdy przegrywał, a ja nie rozumiałem skąd to się brało. Nie myślałem, po prostu działałem. Stąd ten przydomek, tyle tylko, że Musashi celowo szukał silnych wojowników aby ich i siebie sprawdzić, a ja byłem dziwadłem na pokaz.

            - Dziwadłem? Daj spokój! - krzyknął wręcz Kuba – Stary, słyszałem, że Twoje tournee po Japonii skończyło się kontenerem pamiątek i to nie byle jakich!

            - Nie kontenerem – zaśmiał się – Ale faktycznie było ich sporo.

            - A co dostałeś? Słyszałem, że to prawdziwe antyki.

            - Tak. Kilka mieczy rodowych, obrazów, rycin i dwie zbroje.

            - Zbroje?

            - Tak. Samurajskie. Kompletne.

            - Tyy.... - zajęczał prowadzący – Daj mi jedną. Albo sprzedaj chociaż. Taka zbroja musi się genialnie prezentować.

            - Tak, prezentują się genialnie. I nie sprzedam Ci.

            - Nie? No stary daj spokój. - zaczął mendzić Powiatowy – Dlaczego nie chcesz sprzedać?

            - Nie stać Cię – Anioł wyszczerzył zęby w olśniewającym uśmiechu. Widownia, a przynajmniej żeńska część, głośno westchnęła – To bezcenne eksponaty.

            - No jak bez ceny to oddaj – rozbrajająco rzucił Prowadzący.

            - Nie mogę – wzruszył ramionami rozmówca – Jedną oddałem do Muzeum, a drugą zachowałem dla siebie.

            Dżingiel, mina, spojrzenie z udawanym wyrzutem.

            - Dobra – sztucznie zaszlochał Kuba – Muszę to jakoś przeżyć... Czyli wozili Cię po świecie i organizowali pojedynki z różnymi mistrzami różnych sztuk walki. Tak?

            - Tak. I Systemów.

            - Systemów?

            - Tak. Sztuka Walki to sztuka, ma swoje zasady, reguły itd. Systemy walki to efekt naukowego podejścia do sprawy. Sambo, Krav Maga czy Combat.

            - I z systematystami też walczyłeś? - zrobił oczy i minę Prowadzący – Miałeś jakiś sposób na nich?

            - Nie. Po prostu... działo się samo. Nawet nie umiem powiedzieć co dokładnie. Staliśmy, walka się zaczynała, wiele rzeczy się działo i koniec.

            - Tak po prostu?

            - Tak po prostu.

            - Na pięści?

            - Nie tylko. Mieczem, włócznią, inne bronie też. Różne typy i style.

            - Kurcze – z podziwem popatrzył Powiatowy – Nie proponowali Ci walki z Pudzianem?

            Śmiech, dżingiel, cisza.

            - Proponowali. Nie tylko z Pudzianem.

            - I...??? - machał rękami gospodarz.

            - Nic. Odmówiłem.

            - Głupi jesteś? - niemal krzyknął – Wiesz stary jaka tam kasa leci?

            - Wiem. Ale kasy nie potrzebuję. Mam, nie szukam więcej, nie potrzebuję więcej.

            - Hm.. - chrząknął pan w sile wieku – Dziwny jesteś. Ja tam kasę lubię.

            Dżingiel. Śmiech.

            - Dobra dobra. Zostawmy walki i.... Czekaj... - zaczął grzebać w notatkach – Chciałem Cię o coś zapytać... Gdzie ja to mam? A! Powiedz mi ile miałeś sesji rozbieranych?

            Śmiech, dżingiel. Westchnienie z widowni.

            - Nie miałem. Ale mi proponowano.

            - NO stary, z takim wyglądem? Czemu się dziwisz?

            - Szczerze to sam niezbyt komfortowo się z tym czuję. Bo widzisz... - Michał zamyślił się na chwilę – ja nie zawsze tak wyglądałem.

            - Co Ty opowiadasz??

            - Niestety to prawda. Spójrz na siebie. Kości i skóra. Chudzielec. Ja byłem jak Ty. A teraz? Jak widzisz jestem ze trzy razy większy.

            - Trzy? Ja myślę, że mniej.

            - Ile ważysz?

            - Hmmmm... - mina – Nie powiem.

            - A Ty kiedy operację sobie zrobiłeś?

            - Jaką operację?

            - Zmiany płci oczywiście. Bo to kobiety nie mówią ile ważą.

            Mina, dżingiel i śmiech. Po chwili cisza.

            - Dobra, sześćdziesiąt cztery.

            - No to faktycznie nie trzy razy. Ale mało brakuje.

            - Serio? A ile waży anioł? - mina, dżingiel.

            - Sto trzydzieści siedem.

            - Aż tyle??

            - Mhm.

            - Nie wyglądasz zupełnie.

            - Wiem, ale tyle ważę. Myślę, że skrzydła swoje robią. Jakby nie patrzeć pełna rozpiętość to prawie osiem metrów.

            - Osiem??

            - Tak. Niezły wynik, co?

            Śmiech, dżingiel i kaskada świateł. Cisza.

            - Dobra... To teraz opowiedz jak to się zaczęło.

            Milczenie, chwila zadumy.

            - Dziwnie. - rzekł krótko Michał – Nawet bardzo. Od potwornego bólu kręgosłupa. Potem lekarze, badania, dziwne zgrubienia i wynik. „Rosną Panu skrzydła, ale najpewniej to mutacja i trzeba usunąć”. Ładnie bym na tym wyszedł gdybym posłuchał...

            - Polscy lekarze. Ci co zdali egzaminy na więcej jak 3 już dawno są poza granicami, a nam zostali tylko ci co ledwo przeszli...

            - Niestety. - westchnął skrzydlaty.

            - Co było dalej?

            - Nic. Już pokrótce opowiedziałem jak wyglądało moje dalsze życie. No oprócz tego jak poznałem moją Anię...

            - O właśnie, jak? - mina.

            - To zachowam dla siebie Kubo – Michał uśmiechnął się do swoich myśli. Damska część publiczności westchnęła. Z wyraźnie wyczuwalnym żalem.

            - W takim razie Michale zapraszam Cię... A może ich zapowiesz? Bo wiesz jaką kapelę gościmy?

            - Wiem. Znam. I rozmawialiśmy na zapleczu.

            - Znasz ich?

            - Tak. Robią świetną muzykę.

            - Rewelacja. W takim razie zapowiedz ich.

            - Tu? - Michał wskazał jedną z kamer.

            - Może być tu.

            - Ok... Mam niesamowitą przyjemność zaprosić wszystkich Państwa na występ rewelacyjnego Polskiego zespołu spod znaku dark ambient – Revolution Zero!!

            Studio wypełniło się oklaskami, które po chwili zostały wyparte przez ponure dźwięki układające się w harmonijną całość. Światłą przygasły, nastała atmosfera tajemniczości. Grobowy głos deklamował poezję, a wszyscy słuchali.

            Napisy i koniec programu.

 

 

            Wszedł do domu po cichu. Starał się być bezszelestny. Był środek nocy i wiedział, że Ania nie lubi jak się ją budzi. Dziewczyna pracowała ciężko. Chciała i mogła pomimo że nie musiała. Michał jej nie zabraniał. Wiedział, że to dla niej ważne.

            Rozebrał się i wszedł do łazienki. Odkręcił wodę w kabinie i wszedł pod strumień gorącej wody. Skrzydła szybko nasiąkły i zaciążyły. Przyzwyczaił się. Stał oparty o ścianę. Uwielbiał prysznic. Uwielbiał czuć uderzenia kropel wody na skórze. Uwielbiał słuchać szumu wody. Odprężało go to.

            Drzwi od kabiny odsunęły się cicho.

            - Posuń się – powiedziała zaspanym głosem.

            - Ciebie mogę posunąć – odparł z szelmowskim uśmiechem.

            - Może później – przylgnęła do niego całym ciałem. Otoczył ją ramionami i otulił skrzydłami.

            - Mmmm... - wzdrygnęła się – Mokre.

            - Przepraszam. Samo tak się robi – odsunął skrzydła i pocałował ją. Odpowiedziała.

            - Nie myłaś zębów.

            Pokazała mu język.

            - Zaraz umyję – chciała uwolnić się z uścisku ale nie puścił jej.

            - Nie trzeba – mruknął – Nie przeszkadza mi.

            Wtuleni w siebie pod strumieniami gorącej, parującej wody. Milczeli. Uwielbiali takie chwile. Cisza i poczucie obecności drugiej osoby. Intymność. Cieszyli się swoją bliskością.

            - Jak minął dzień? - szepnął. Pomimo szumu wody usłyszała go.

            - Męczący – mruknęła – Kilka ciężkich przypadków. Najgorsze były ofiary masówki na autostradzie. Kilka osobówek i dwa tiry. Nie było co zbierać...

            Ania pracowała jako ratownik medyczny. On tego do końca nie rozumiał, ale wiedział, że to jej żywioł. Pourywane kończyny, zmiażdżeni ludzie, sikająca krew i ratowanie życia. To było jej „coś” co ją napędzało. On tego nie rozumiał ale kochał jej pasję.

            - Nic ponadto?

            - Nieee... - mruknęła – A jak Tobie?

            - Hm – mruknął – Nieszczególnie. Latałem sobie w chmurach.

            Odkleiła się i spojrzała mu w oczy. Zaniepokojona.

            - Coś się stało? - wiedziała, że kiedy lata wysoko to coś go gryzie.

            - Jeszcze nie wiem. Mam dziwne przeczucie. - odrzekł – Jakiś taki niepokój odczuwam.

            Przytuliła go do siebie.

            - Nie martw się. Przynajmniej spróbuj.

            Mówiła bez przekonania. Znała go. Wiedziała, że sam musi się z tym uporać. I wiedziała także, że ufa swoim przeczuciom. Wiedziała też, że nigdy go nie zawiodły...

            - Mocno gryzie?

            - Nie... - westchnął – Ale uporczywie....

            Milczeli, przytuleni do siebie.

            - Nie martw się tym, proszę – rzekł do niej z uśmiechem i przytulił mocniej. Odwzajemniła.

            - Rodzice dzwonili – rzekła – Chcieli abyśmy ich odwiedzili.

            Zaśmiał się cicho.

            - Co Cię tak bawi?

            - Nadal jestem dłużny Twojemu ojcu stodołę – powiedział z uśmiechem.

            - Oj tam – machnęła ręką – Daj spokój już z tym.

            Ich usta znowu się spotkały.

            - Chodź do łóżka – szepnęła – Tylko najpierw je wysusz.

            Opuścili łazienkę. Michał wyszedł na balkon i już po chwili go nie było. W tym czasie Ania wytarła się do sucha, wysuszyła włosy i ubrała się w koszulkę nocną. Czasami tęskniła za bawełnianymi rozciągniętymi portkami i t-shirtem, ale wiedziała, że on tego nie lubi. Mogła w tym chodzić kiedy była niedysponowana.

            Teraz jednak chciała mu się podobać. Prysznic odegnał sen, a bliskość obudziła namiętność.

            Wszedł bezszelestnie. Spojrzała na niego. Przeszedł ją przyjemny dreszcz. Wyglądał jak młody Bóg ze wspaniałymi skrzydłami. Jego oczy lśniły w ciemnościach.

            Wziął ją w ramiona, pocałował namiętnie i otulił skrzydłami. Zajęczała. Robił tak wielokrotnie i uwielbiała to. Szukali się w budzącym się ogniu namiętności. I odnaleźli się, a potem rozkoszowali się sobą wzajemnie. Powoli i bez pośpiechu. Zdecydowanie i delikatnie. Długo i namiętnie.

            Przez resztę nocy dzielili się swoją miłością.

 

 

            USA gdzieś na terenie stanu Massachusetts

            Instytut T

 

            - Panowie i Panie. Mamy poważny problem. - rzekł mężczyzna w podeszłym wieku ubrany w mundur generała Armii Stanów Zjednoczonych – Krótko mówiąc jesteśmy w czarnej dupie.

            Duża sala konferencyjna wypełniona była ludźmi. W różnym wieku, różnej płci i albo w białych fartuchach albo w zielonych mundurach. Przeważały białe fartuchy, ale za to mundury były mocno ozdobione różnego typu odznaczeniami i symbolami szarż. Wszyscy wpatrywali się w generała Sandersa, który właśnie rozpoczął wprowadzenie.

            - Dolne poziomy zostały zapieczętowane. Wszystkie grodzie opuszczone. Zamontowano dodatkowe wzmocnienia. Najważniejsze to odciąć punkt zero i na tym skupiają się obecne prace. Pracujemy także nad planem awaryjnym. Trzy niezależne zespoły inżynierów opracowują osobne metody blokowania. Mamy ciężki sprzęt, mamy piechotę i wsparcie. Moglibyśmy z tymi siłami zrównać z ziemią niejeden kraj i to wcale niemały. Na wszelki wypadek bo nie wiadomo jak długo zabezpieczenia będą działać. Tylko do cholery jasnej nie rozumiem co tu zaszło. Więc mam nadzieję, że któryś z Was jajogłowi mi to wyjaśni?

            Głos miał spokojny i wyprany z emocji. Zimnym wzrokiem potoczył po twarzach zebranych. Większość nie wytrzymywała tego spojrzenia.

            - Dobrze wiecie, że jestem tu z polecenia samego Prezydenta. Mam wszelkie pełnomocnictwa, także od Waszych sponsorów. Nic dziwnego, zainwestowali w ten projekt ciężkie pieniądze i nie uśmiecha im się utrata tego wszystkiego. Incydent miał miejsce 98 godzin temu. Od tamtej pory ekipy techniczne pracują bez przerwy, ściągane są nowe siły, środki i sprzęt.   Pomimo tego, odkąd tutaj jestem, napotykam ścianę milczenia i nie wiem nic konkretnego na temat samej natury Incydentu. Pora aby się to zmieniło, więc słucham.

            Powietrze w sali stało się ciężkie i nieprzyjemne. Atmosfera tak gęsta, że dałoby się ją kroić nożem. Kiedy profesor Nicholai odchrząknął część osób podskoczyła na swoich miejscach - tak głośno i obco zabrzmiał ten dźwięk.

            - Panie generale - zaczął powoli przewodniczący projektu - Proszę nas zrozumieć. Sami do końca nie jesteśmy pewni co się tam wydarzyło. Mamy za mało informacji, a te które posiadamy wskazują na... - pokręcił głową staruszek - To niedorzeczne.

            Generał wbił w niego spojrzenie. Profesor skurczył się w sobie. Po chwili zaczął kontynuować.

            - Z całym szacunkiem, ale musi pan zrozumieć. To nie są łatwe kwestie. Ja sam kiedy po raz pierwszy...

            Generał odkaszlnął. Nicholai umilkł w jednej chwili.

            - Panie generale - ponowił po chwili - Pan musi...

            - Nic nie muszę. - przerwał mu brutalnie wojskowy - Proszę mówić konkretnie albo dać powiedzieć komuś innemu. Bez teorii, wiary czy niewiary, dorzeczności, czy niedorzeczności. W dupie mam te sprawy. Dla mnie ważne jest to, że 40 pięter niżej coś siedzi. Coś przed czym mam bronić nie tylko Pański tyłek i Pana współpracowników, ale być może cały kraj. Więc zostaw człowieku teorie i mów jak do idioty.

            Cisza. Ciężkie powietrze. Ktoś z zebranych otworzył okno. Powiew świeżego powietrza jakby ocucił część zebranych.

            - Dziękuję - rzekł generał Sanders - A teraz panie profesorze, słucham.

            - Dobrze - odparł profesor - Wydarzenie, określone przez Pana jako Incydent, miało miejsce w najniższym pomieszczeniu naszego instytutu. Nastąpiło pomiędzy 3:00 a 3:15 nad ranem.

            - Co tam było? - wtrącił wojskowy.

            Profesor przez chwilę się wahał.

            - To pomieszczenie można nazwać serwerownią. Ale to nie do końca właściwy termin. Gdyby była to tradycyjna serwerownia najpewniej już byśmy wszyscy byli martwi.

            - Rozumiem. - rzekł generał - To pomieszczenie więc było zabezpieczone tak dobrze nie dlatego, że spodziewaliście się takiego wydarzenia?

            - Absolutnie! - podniósł głos uczony - Kiedy wkraczaliśmy w finalną fazę projektu nikomu nawet nie przyszło do głowy, że coś takiego może się wydarzyć. Tamto pomieszczenie, ze względu na specyfikę urządzeń tam zainstalowanych, musiało spełnić bardzo ostre warunki. To chyba jedyne tego typu miejsce na świecie i nie chcieliśmy absolutnie niczego pozostawić przypadkowi.

            - Właśnie widzę - mruknął pod nosem wojskowy. Profesor najwyraźniej nie usłyszał bo kontynuował w najlepsze.

            - Musieliśmy przeznaczyć na budowę tego pomieszczenia znaczną część udostępnionych środków. Kiedy nadszedł moment ostatniej fazy projektu zapieczętowaliśmy to pomieszczenie, uruchomiliśmy wszystkie zabezpieczenia, zostawiliśmy trzech techników w pomieszczeniu obserwacyjnym, i...

            - Chwila - przerwał Sanders - Ma Pan świadków Incydentu?

            - Mieliśmy... - odrzekł z wahaniem uczony - Dwaj zginęli na miejscu, ocalał jeden. Ale jak go odnaleźliśmy był szaleńcem. Prawdopodobnie zabił tamtych dwóch a potem okaleczył siebie. Nasza ochrona znalazła go z wydłubanymi oczami, pociętego i krwawiącego. Bełkotał tylko bez sensu i zanim zmarł powiedział tylko jedno zrozumiałe zdanie.

            Zapadła cisza. Jedna z tych cięższych i niewygodnych.

            - Jakie? - oczywiście Sanders.

            Uczony zdjął okulary, wyciągnął z kieszeni chustkę i zaczął je przecierać.

            - Liberate tutemet ex inferis.

            - A co to do diabła znaczy?

            - Ocal siebie od ognia piekielnego.

            - I co to ma niby znaczyć?

            - Nie wiemy. Znaczy słowa znamy, ale nie wiemy dlaczego akurat takie. - z sali dało się usłyszeć kaszlnięcie. Profesor tylko lekko poruszył głową - Niektórzy z moich „kolegów” upierają się przy pewnej bardzo niedorzecznej hipotezie.

            - Bardziej niedorzecznej od Pańskiej? - zapytał z kpiną w głowie Sanders.

            - Może zabrzmi to dziwne, ale bardziej. - profesor westchnął - Moja hipoteza jest oparta na teoriach szanowanych fizyków teoretycznych. Tamta na jakichś absurdach, mitach i bałamutnych historiach mamiących motłoch.

            - Nieistotne w tej chwili - rzekł wojskowy - Zmierza pan do wyjaśnienia mi natury Incydentu.

            - Tak, tak, tak... - zamilkł na chwilę profesor - Gdzie... A, właśnie! Ocalały technik nie wytrzymał nawet do momentu przybycia medyków. Potem wiele rzeczy wydarzyło się naraz. Ochroniarze z medykami ledwo się wyrwali z tamtego regionu zanim został on kompletnie odcięty. Potem po kolei zadziałały systemy zabezpieczeń, niestety zanim udało się zablokować rozrost zainfekowaniu uległa mniej więcej połowa Instytutu T. Potem wezwaliśmy na pomoc organa rządowe i tak oto Pan panie generale znalazł się tutaj.

            Sanders popatrzył na uczonego.

            - Naprawdę ma mnie Pan za idiotę.

            Nicholai nie wiedział co powiedzieć. Bezradnie machał rękami i wydawał z siebie same samogłoski.

            - To wszystko to ja wiem. - rzekł chłodno generał - Chciałem aby powiedział mi Pan co się tam do diabła wydarzyło.

            Uczony zmieszał się i najwyraźniej chciał znowu wrócić do swojej śpiewki o niedorzecznościach, ale Sanders się zdenerwował i zdecydowanym, twardym tonem rzekł.

            - Proszę mi tu nie cmokać i obracać oczami jak jakaś dziewica na widok chuja. Obaj mamy swoje lata i nie oszuka mnie Pan swoimi zagrywkami. Konkrety kurwa mać. Już! - profesor rozdziawił usta niczym karp, ale zanim zdążył wydać z siebie jakiś dźwięk, Sanders wrzasnął - JUŻ!!!

            - Uważamy, że w wyniku nieprzewidzianych czynników doszło do zapaści rzeczywistości.

            Zapadła cisza. Twarz generała wyrażała kompletne zaskoczenie i brak jakiejkolwiek wiary. Naukowcy spoglądali to na siebie, to na swojego zwierzchnika, to na wojskowego. Wojskowego, który najwyraźniej nie potrafił im uwierzyć.

            - Profesorze - zaczął spokojnym tonem Sanders - Proszę mi dokładnie wyjaśnić co Pan przez to rozumie.

            - Cóż... - zaczął naukowiec - Bazując na teorii strumieni rzeczywistości... - jedno spojrzenie wojskowego sprawiło, że Nicholai skrócił swój wywód - Najprawdopodobniej fizycy teoretyczni zakładający istnienie innych wymiarów mieli rację.

            Generał wykonał tylko gest zapraszający do rozwinięcia wypowiedzi. Naukowcowi nie trzeba było powtarzać dwa razy.

           - Jak mówiłem wcześniej w wyniku pewnych nieprzewidzianych czynników doszło do zapaści rzeczywistości, której skutkiem końcowym okazało się otworzenie... portalu lub przejścia do innego wymiaru. Jak się okazało niezbyt przyjaznego nam, ludziom.

            - A Pańska praca, profesorze, nie miała z tym nic wspólnego oczywiście. - raczej stwierdził niż zapytał Sanders.

            - Oczywiście! Cel Instytutu T był zupełnie inny i nie miał nic wspólnego z innymi wymiarami! Nasze badania były poważne, a nie jakieś bzdury niedorzeczne na temat równo... - profesor zamilkł. Widocznie dotarło do niego, że w obliczu tak oczywistych dowodów, które chciały rozerwać jego i jego współpracowników na strzępy, krytykowanie teorii światów równoległych jest przynajmniej niepoważne.

            - Jakieś pomysły co do natury owego wymiaru? - łagodnie zapytał generał.

            - Cóż... - chrząknął staruszek - Moi koledzy i ja doszliśmy do wniosku, że jedynym rozsądnym wnioskiem jest to, iż owy wymiar, a właściwie jego mieszkańcy, to jakaś bliżej niezbadana rasa bardzo agresywnych istot. To jedyny... - uczony przerwał na chwilę i potoczył ponurym spojrzeniem po twarzach zebranych naukowców - ...wniosek do jakiego doszliśmy wspólnymi siłami. Wszystkie inne, niepewne i bzdurne, koncepcje zostały odrzucone.

            Na korytarzu, przed wejściem do sali powstał jakiś harmider. Po chwili z impetem otworzyły się drzwi i wpadł przez nie niepozorny człowiek w okularach, w białym kitlu, niosący pęk jakichś papierów. Zatrzymał się i rozejrzał po zebranych. Był zdyszany i zmęczony, oddychał bardzo szybko.

            - Panie generale musi Pan... - zaczął ale wrzask profesora zagłuszył jego słowa.

            - Proszę natychmiast wyrzucić stąd tego szarlatana!!!

            Kilka osób ruszyło w kierunku przybyłego, kilka chciało coś powiedzieć, jeszcze inni zamierzali zapewne coś jeszcze, ale nie zdążyli - STAĆ! - głos wojskowego był podniesiony i zdecydowany. Wszyscy zamarli.

            - Kim pan jest? - zapytał Sanders przybysza.

            - Panie generale! - wtrącił się profesor Nicholai - To szarlatan nie naukowiec! Najnowszy członek zespołu w Instytucie T. Jak się okazało, przyjęcie go było bł...

            Generał tylko spojrzał na uczonego, a ten zamilkł w pół słowa.

            - Jeszcze raz mi Pan przerwie a każę Pana stąd wyprowadzić. - profesor chciał coś powiedzieć, ale generał tylko uniósł dłoń. Po chwili, kiedy jasne było, że uczony jednak nie zamierza sprawdzać prawdomówności wojskowego, zwrócił się do przybysza - Kim pan jest?

            - Nazywam się Jones. - szybko powiedział zapytany - Paul Jones. I faktycznie jestem najnowszym członkiem zespołu. Ale wierzę, że znam dokładnie rodzaj wymiaru, z którym na nasze nieszczęście przyszło mieć nam do czynienia. Oczywiście mój zwierzchnik okrzyknął mnie szarlatanem mimo iż wszystkie dowody potwierdzają moją hipotezę, ale nie, wapniak wie lepie...

          - Krótko - wszedł w słowo generał - Proszę. Z czym według Pana mamy do czynienia? Co to za inny wymiar?

            Jones nabrał powietrza. Popatrzył na purpurową twarz przewodniczącego projektu. Spojrzał na swoich kolegów - niektórzy patrzyli na niego z otuchą, inni z rezygnacją a reszta z nienawiścią. Na koniec spojrzał w oczy Sandersowi i powiedział.

            - Piekło.

            Wybuchła wrzawa. Część naukowców, z profesorem na czele, wrzeszczała, część biła mu brawo, a kilku ukryło twarz w dłoniach. Co za niedorzeczność, ale nie mógł już cofnąć wypowiedzianych słów. Było za późno.

            - MILCZEĆ! - po raz kolejny głos generała doprowadził wszystkich do porządku. Profesor chciał coś dodać, ale Sanders wykonał krótki i zdecydowany znak, na co jeden z marines podszedł szybko do staruszka i o nic nie pytając strzelił go pięścią w twarz. Profesor upadł z niedowierzaniem w oczach. Z nosa pociekła mu krew. Zebrani osłupieli, a wojskowy cicho rzekł.

            - Ostrzegałem. - zwrócił się do Jonesa - Ja jestem osobą wierzącą i bardzo nie lubię kiedy ktoś drwi i kpi sobie z mojej wiary.

            - To nie kpina. - szybko rzekł Jones - To dzieje się naprawdę.

            - Chce mi Pan powiedzieć... - Sandersowi głos nieco zadrżał - ...że tam na dole Wy idioci otworzyliście wrota do piekła?

            - Tak.

            - W takim razie... - Sanders odchylił się na krześle i rozłożył ręce - ...jesteśmy zgubieni.

            Cisza. Jones szybko zaczął grzebać w stosie papierów, które ze sobą przyniósł.

            - Nie do końca panie generale - rzekł szybko - wierzę, że mamy jeszcze szansę.

            I rzucił na stół gazetę. W gazecie, na otwartej stronie widniało małe zdjęcie człowieka ze skrzydłami, a wstydliwie ukryty nagłówek, wciśnięty pomiędzy „Żydzi zawładnęli naszymi bankami!”, a „Homoseksualizm to choroba!” mówił „Polski anioł ujawnia swoje tajemnice w popularnym talk show!”.

            Jones patrzył na zebranych i rzekł.

            - Może mamy jeszcze szansę. Jeszcze jest nadzieja.

 

            Gdzieś w Polsce.

 

            Spiker w telewizji mówił.

            - Nadal nieznane są przyczyny dziwacznej anomalii pogodowej, którą od kilku dni obserwują meteorolodzy. Nad wschodnim wybrzeżem nastąpiło dziwne zagęszczenie chmur, które od kilkunastu godzin bardzo szybko postępuje. Meteorolodzy z całego świata próbują rozwikłać tę tajemnicę. Bardziej zastanawiające jest to, że obszar znajdujący się pod chmurami jest kompletnie odcięty od świata. Podobno zagęszczenie chmur sprawiło, że jest tam ciemno jak nocą - tak przynajmniej donoszą nieliczni świadkowie. Jeśli coś zmieni się w tej sprawie będziemy Państwa informować. Teraz wiadomości z kraju.... - Michał wcisnął MUTE na pilocie. Nie lubił telewizji. Właściwie to jej nienawidził. Była dla niego pasożytem wysysającym umysł, ogłupiającym. Ale Anna się uparła, a on zgodziłby się dla niej na wszystko. Skoro telewizor był to od czasu do czasu oglądał programy informacyjne. Rzadko kiedy cokolwiek go interesowało, ale ostatnio czuł niewyjaśniony niepokój. I starał się znaleźć przyczynę.

            Tak... Nie ma to jak szukać przyczyny wewnętrznego niepokoju w telewizji. Absurd współczesności. Chcesz sprawdzić jaka jest pogoda? Włączasz telewizor zamiast wyjrzeć przez okno.

            Wstał i zaczął kręcić się po pokoju. Anna była w pracy więc nie mogła go uspokoić. A kiedy nie było komu go uspokoić wariował. Może nie tak jak zwyczajni pacjenci instytucji tego typu, ale jednak mu odbijało.

            Pukanie do drzwi wyrwało Michała z zamyślenia. Podszedł i otworzył - za nimi stał szczupły, dosyć niski mężczyzna, o zmierzwionych, krótkich włosach, w okularach. Zmęczonymi oczyma patrzył na Michała z podziwem.

            - So it is true... - westchnął z amerykańskim akcentem.

            - Owszem - odparł Michał w tym samym języku - I co z tego?

            - O - zaskoczony ton - Mówisz po angielsku?

            - Tak. - cierpliwie odparł uskrzydlony, ale poirytowany człowiek - O co chodzi?

            Mężczyzna zamrugał oczyma, potrząsnął głową i rzekł.

            - Przepraszam najmocniej. Muszę z tobą porozmawiać. To ważne. Kto wie czy nie najważniejsze co kiedykolwiek miałem do roboty.

            Michał patrzył pytającym wzrokiem, ale milczał.

            - Jaa... eee.. - zawahał się przyjezdny - Nie wiem od czego zacząć.

            - Może od przedstawienia się? - zasugerował delikatnie Michał.

            - Tak. Przepraszam. Nazywam się Paul Jones. Przyleciałem do Polski dzisiaj rano. Ze Stanów.

            - Ze Stanów - rzekł spokojnie skrzydlaty - A czego szuka u mnie człowiek ze Stanów?

            Jones zagapił się. Podziwiał stojącego przed nim mężczyznę. Nigdy kogoś takiego nie widział. Generał Sanders przy nim to anorektyk z 2 grupą inwalidztwa.

            - Halo? - delikatnie sprowadził go na ziemię rozmówca. - Czy wszystko z panem w porządku? - w głosie skrzydlatego nie było już zdenerwowania ani irytacji. Michał sam sobie to uświadomił, że już nie ma za złe temu człowiekowi przerwanie w rozmyślaniach. Teraz był zwyczajnie ciekaw.

            - Przepraszam - zająknął się Jones - Mogę wejść? Mam problemy z koncentracją po zmianie strefy czasowej i jestem trcohę zmęczony. A rozmowa nie będzie ani łatwa, ani krótka.

            Michał przez chwilę zastanawiał się czy to dobry pomysł. Szybko doszedł do wniosku, że przybysz nie stanowi dla niego zagrożenia. I faktycznie wyglądał na zmęczonego. Zaprosił rozmówcę gestem.

            Jones wszedł do środka i otworzył usta ze zdumienia. Podziwiał eksponaty zebrane przez skrzydlatego. Długo oglądał japońską zbroję i dwa komplety mieczy. Pozostałe eksponaty pochłaniały jego uwagę kiedy gospodarz wszedł z parującym kubkiem. W powietrzu pojawił się ożywiający aromat kawy. Jones popatrzył na kubek z utęsknieniem. Michał uśmiechnął się i wręczył go naukowcowi. Jones wciągnął w nozdrza wspaniały aromat a potem delikatnie skosztował.

            Michał wskazał mu fotel, a sam usiadł na pufie.

            - Słuchem cię, człowieku ze Stanów - rzekł.

            - Paul - odpowiedział uszczęśliwiony kawą mężczyzna - Mów mi Paul.

            - Paul. Ja nazywam się Michał.

            - Tak, wiem. Nie bez powodu.

            Michał uniósł brew.

            - To długa historia. - rzekł szybko Jones - Pozwól, że zacznę od początku, bo nie mam lepszego pomysłu.

            Mężczyzna napił się z kubka i zaczął.

            - Jestem naukowcem. Pracowałem na MIT. Wiesz co to MIT? - Michał skinął głową, więc Paul kontynuował - Kilka lat temu pojawił się bardzo duży kapitał na realizację pewnego ryzykownego projektu naukowego. Pomimo starań wielu moich i kolegów, nikt nie wiedział czym się tam zajmują. Zbudowano nowy kompleks, zwerbowano zespół naukowców z niemal każdej dziedziny, ale nikt pary nie puścił. Narosło wokół nich wiele plotek, wszyscy byliśmy ciekawi o co chodzi. Nic. Aż w końcu, kilka miesięcy temu zostałem zwerbowany. Trafiłem w dziesiątkę jakby to powiedziało wielu moich kolegów.... Żebyśmy wtedy wiedzieli....

            Zamilkł i nie odzywał się kilka chwil. Michał mu nie przerywał.

            - Widzisz - zaczął na nowo naukowiec - Twoje pojawienie się nie było przypadkiem. Wierzę, że jesteś potrzebny, tutaj, teraz.

            - Paul - przerwał delikatnie Michał - Mówiłeś o jakimś projekcie naukowym.

           - Tak. Tak, tak, tak. Instytut T. Trafiłem tam i muszę przyznać byłem pod wielkim wrażeniem. Zasoby, środki, ludzie. Sama śmietanka wyselekcjonowanych naukowców, najwybitniejsze umysły świata. Do tego nieograniczone właściwie środki i materiały. Najdoskonalsze zdobycze ludzkiej myśli technicznej to było coś niesamowitego... A pośród tego wszystkiego, ja...

            Ponownie pauza. Łyk kawy. Lśniące oczy Michała wpatrzone w Jonesa.

            - A potem to się stało... Spieprzyliśmy. Chcieliśmy za dużo. Sięgnęliśmy tam gdzie nie powinien sięgać żaden człowiek. Żaden. I zgubiła nas pycha...

            Michał cały czas wpatrywał się w rozmówcę. Milczał.

            - Otworzyliśmy puszkę Pandory... Cholera... Powinniśmy byli to przewidzieć! Powinniśmy byli zarzucić projekt zanim to się wydarzyło! Jak na najtęższe umysły świata wykazaliśmy się prawdziwym debilizmem...

            - Możesz sprecyzować? Nie bardzo rozumiem...

            - My zgubiliśmy ludzkość... - Jones spojrzał w oczy Michałowi. Był w nich żal i strach - Otworzyliśmy przejście do Piekła.

            Michał nie wiedział, czy ma się śmiać czy płakać. Z jednej strony opowieść tego człowieka brzmiała absurdalnie. Większe wrażenie zrobiłby na nim chyba tylko Clint Estwood w stringach tańczący polkę. Z drugiej strony ten strach w oczach... Szaleńcy wierzą w swoje urojenia. A tutaj miał doskonały tego przykład.

            Kiedy Jones zaczął kontynuować swoją opowieść Michał jednak mu nie przerwał.

            - Instytut T.... - westchnął wyczerpany naukowiec - Wiesz skąd wzięła się ta nazwa? Pewnie, że nie wiesz. Od imienia św. Tomasza z Akwinu. Kojarzysz?

            Michał tylko pokręcił głową. Kojarzył a i owszem, z lekcji j. polskiego jeszcze z liceum, ale o co dokładnie mogło chodzić temu oszalałemu człowiekowi?

           - Tomasz z Akwinu był geniuszem. Pisał wiele, ale nie to jest ważne. Opisał on między innymi drabinę bytów. Klasyfikował je ze względu na stopień doskonałości. Tylko na czym ma polegać taka klasyfikacja? Dla Tomasza był to poziom i sposób poznania świata. My ludzie potrzebujemy bardzo wielu pojęć aby funkcjonować w świecie i go poznawać. Bardzo wielu. Byty lepsze od nas potrzebują ich mniej. Im doskonalszy byt, tym mniej pojęć. Im więcej pojęć, tym byt niżej w hierarchii. A kto jest na szczycie? Bóg oczywiście, który poznaje wszystko jednym pojęciem. Wyobrażasz sobie? Jedno pojęcie aby zapanować nad wszystkim. To oczywiście duże uproszczenie, ale rozumiesz o co mi chodzi?

            Cisza. Kolejny łyk kawy.

            - Instytut T został powołany do tego aby stworzyć odpowiednio mocny algorytm pozwalający na uzyskanie tego pojęcia. Boskiego pojęcia dającego władzę nad wszystkim. Dostaliśmy umysły, dostaliśmy zasoby i mieliśmy to zrobić. Oczywiście zakładaliśmy, że uzyskanie tego wyniku jeśli w ogóle jest możliwe, to na pewno nie w przeciągu najbliższych kilkuset lat. Ale płacili nam, a my wykonywaliśmy robotę.

            Kolejny łyk kawy. Lśniące oczy w półmroku.

            - Cholera... Stworzyliśmy to. Stworzyliśmy algorytm, który z czasem miał dać oczekiwany wynik. Problemem był hardware. Nie mieliśmy sprzętu zdolnego udźwignąć ten algorytm. Więc dostaliśmy go. Niesamowite maszyny...

            Pauza. Siorbnięcie.

            - I kiedy wystartowaliśmy algorytm coś poszło nie tak... - Jones spojrzał w oczy Michałowi - Doszło do załamania naszej rzeczywistości. Tam, pod ziemią, w Instytucie T otworzyły się wrota do Piekła.

            Zapadła cisza. Michał przez chwilę zastanawiał się co zrobić. W końcu zapytał:

            - Dlaczego mi to wszystko mówisz?

            Jones przez chwilę się wahał.

            - Bo wierzę, że jesteś naszą ostatnią nadzieją.

            Michała przytkało. No tego się nie spodziewał.

            - Spójrz na siebie - rzekł Paul - Zaczynając od Twojego imienia, skrzydła, Twoje talenty... To wszystko jest dowodem.

            - Dowodem? Na co?

            - Jesteś wcieleniem Archanioła Michała.

            Skrzydlaty westchnął, spuścił wzrok i zakrył twarz dłońmi. To dopiero nowina, kurwa jego mać!

            - Twoje pojawienie nie mogło być przypadkiem! - Jones wydawał się nie zauważać reakcji Michała - Popatrz na siebie, do diabła! Skrzydła, białe, talent do walki, dobro, jasność...

            - Skrzydła? - Michał powstrzymywał się od śmiechu - Byle anioł stróż ma skrzydła.

            - Nieprawda - rzekł Jones - Archanioł Michał jest jedynym aniołem prezentowanym z białymi skrzydłami. Przynajmniej w ikonografii kościelnej, nie fantazji laików.

            - Jedynym?

            - Jedynym. Gabriel miał dwie pary, serafini trzy pary, cherubini, jak Gabriel, dwie. Inne chóry anielskie. albo nie mają, albo mają inne, zwierzęce. Rafael miał zabarwione krwią. Tylko Michał miał białe.

            - Tak? I co niby jeszcze?

            - Michał jest patronem wewnętrznego światła. Latając lśnisz. To Twoje światło, jesteś jego strażnikiem! Archanioł Michał jest stróżem ludzkości, zawsze stawał w ich obronie. To jeden z najpotężniejszych bytów, ten do którego Bóg we własnej osobie się zwracał.

            - No ze mną jakoś nie rozmawia...

            - To także dowódca zastępów anielskich, zwycięzca Bestii - Jones zignorował kpinę Michała - On na życzenie Boga wykonywał najważniejsze, wymagające wyjątkowej mocy zadania. To nieustraszony wojownik, przywódca. Samotnie zwycięża Bestię! Nie rozumiesz? Kto inny jak nie Archanioł Michał miałby bronić ludzi? Kto?!

            Michał wstał.

            - Proszę wyjdź z mojego domu.

            Jones patrzył na niego z niedowierzaniem. Kręcił głową.

            - Ale tylko Ty możesz... - gestykulował roztrzęsionymi rękoma. Spojrzał na nadal wyciszony telewizor. Akurat wyświetlana była kolejna informacja o anomaliach pogodowych. - Tam! Patrz, tam umierają ludzie! Wojsko odcina ten teren! Wprowadza kwarantannę, ale nie podano tych informacji do wiadomości publicznej. Wiesz dlaczego? Bo demony wyrzynające ludzi, odporne na pociski, nie są dobrą nowiną! A oni tam umierają! Tylko Ty możesz to zatrzymać! Nikt inny!!

            Michał podszedł do drzwi wyjściowych, otworzył je i wskazał Jonesowi. Naukowiec powolnym krokiem ruszył w tym kierunku.

            - Tylko TY... Nikt inny nie może. Nie pojawiłeś się tutaj przypadkiem. To nie był przypad....

            Trzaśnięcie zamykanych drzwi zagłuszyło dalsze słowa.

            Michał był zdenerwowany. Bardzo.

            Według wyświetlanej mapy anomalia pogodowa mocno się rozszerzyła. Uciszony spiker wskazywał kłębowiska chmur i coś mówił z przejętą miną.

            Michała po chwili już nie było w środku.

 

 

            Następnych kilka dni było bardzo dziwne.

            Tamtego wieczoru, kiedy Anna wróciła z pracy, Michał wszystko jej opowiedział. O dziwnym gościu ze Stanów, o tym co mówił, o bramie do Piekła, Instytucie T i całej reszcie. Wysłuchała go cierpliwie i chciała mu jakoś pomóc, doradzić, ale nie umiała.

            Następnego dnia dowiedzieli się, że Jones nie żyje. Został znaleziony martwy w hotelu. Policja nie ujawniła żadnych szczegółów, ale Anna znała medyków, którzy zajmowali się tą sprawą. Okazało się, że cały pokój był schlapany krwią, a sam Jones został dosłownie wypruty. Michałem to wstrząsnęło. Chciał jeszcze raz spotkać się z tym człowiekiem i porozmawiać. Na spokojnie. Los zdecydował inaczej.

            Michał pilnie śledził informacje na temat wydarzeń mających miejsce w Stanach.

            Anomalia pogodowa przemieniła się w prawdziwą klęskę. Prezydent Stanów Zjednoczonych ogłosił to w orędziu i wyjaśnił, że obszar pod chmurami musiał zostać objęty kwarantanną wojskową. Orędzie oczywiście nie było początkowo w ogóle transmitowane poza granicami Stanów, ale kiedy anomalia pochłonęła całe wschodnie wybrzeże i zaczęła zbliżać się do granicy z Kanadą międzynarodowe media zaczęły przykuwać większą wagę tej sprawie.

            Ludzie opuszczali domy kiedy czarne chmury zbliżały się do regionów ich zamieszkania. Mało kto decydował się zostać, a Ci nieliczni znikali. Z niewiadomych powodów wszystko co znajdowało się pod chmurami wymykało się wszelkim przyrządom rejestrującym. Nie istniała komunikacja radiowa z tamtym regionem, nie dało się skontaktować z nikim, kto tam pozostał. Wszelkie sondy, roboty, drony czy inne zabawki, także wojskowe, po wleceniu w obszar chmur milkły kompletnie. Satelity - cywilne i wojskowe - nie mogły przebić się przez chmury. Powstało bardzo dużo teorii na temat tego dziwnego zjawiska. Jedni mówili, że to wynik efektu cieplarnianego, inni że to przebiegunowanie Ziemi. Strefa objęta anomalią musiała być objęta potężną burzą magnetyczną, która non stop generuje impulsy elektromagnetyczne, niszczące wszelką elektronikę - tak przynajmniej twierdzili eksperci. Przygotowano więc specjalne samoloty zwiadowcze, zabezpieczone przed EMP i wysłano. Nic to nie dało - drony zamilkły jak poprzednio. Pojawiła się więc kolejna teoria, tym razem o masowych wyładowaniach atmosferycznych rażących wszystko co było w strefie wpływu anomalii. Potem kolejna i kolejna.

            Anomalia tymczasem rozszerzała swój zasięg w zastraszającym tempie. Po upływie kolejnych 12 godzin od śmierci Jonesa anomalia na dobre wkroczyła do Kanady sięgając do Zatoki Hudsona, wgryzła się wgłąb Stanów Zjednoczonych, a na południu zaczęła pochłaniać Florydę. Uwaga całego świata skupiona została na tym wydarzeniu. Przestały mieć znaczenie inne sprawy. Konflikt w Korei ustał. Na Bliskim i Dalekim Wschodzie zaprzestano walk. Giełdy światowe zamarły. Wszyscy mieli w dupie waluty.

            Zorganizowano Komitet Kryzysowy, w skład którego weszli przedstawiciele najpotężniejszych państw świata. Reszta wspierała jak mogła. Wszelkie środki ludzkie i sprzętowe skierowano w tym kierunku. Robiono wszystko co ludzie mogli zrobić - a Anomalia nadal postępowała, z każdą godziną pochłaniając kolejne tereny.

            Po kolejnych 24 godzinach do opinii publicznej zaczęły przenikać niepokojące informacje. Podobno jacyś zapaleńcy z jakiegoś forum internetowego na własną rękę zorganizowali wyprawę na pogranicze Anomalii. Wróciła jedna osoba, szalona, paplająca jakieś bzdury o istotach z Otchłani, urzeczywistnionych koszmarach i demonach spod łóżka. Media początkowo potraktowały to jako ciekawostkę, ale po jakimś czasie coraz więcej ludzi zaczęło w to wierzyć.

            Kościoły i świątynie wszystkich wiar wypełniły się tłumami modlącymi się do Boga. Władze największych religii nakazywały to samo - ufać Panu. A Anomalia pochłonęła już połowę Stanów Zjednoczonych, wielki kawał Kanady i zaczęła być widoczna z Islandii, a niedługo potem z Irlandii i innych krajów leżących na zachodnim wybrzeżu Europy.

            Ludzkie działania okazały się być płonne. Świat stanął na granicy zniszczenia. Niektóre media już oficjalnie ogłosiły nadejście Dnia Sądu Ostatecznego.

            A skrzydlaty człowiek walczył sam ze sobą...

 

            Michał stał w milczeniu przed gablotą z japońską zbroją. Był spokojny. Podjął decyzję dwie godziny temu i wiedział co musi zrobić.

            Anny nie było. Pojechała do swoich rodziców. Chciała z nimi porozmawiać i się pożegnać. Chciała aby Michał pojechał z nią. Nie mógł. Był za bardzo rozbity. Ciągle nieobecny. Zimny. Pojechała więc sama.

            Skrzydlaty miał na sobie ciężkie wojskowe buty, szturmowe spodnie w panterkę i bawełniany t-shirt, na który założył kamizelkę wojskową. Nie wiedział po co, ale nie chciał być bez żadnej ochrony. Włosy upiął opaską.

            Tak go zastała. Stojący, milczący posąg, wpatrzony w starożytną zbroję samuraja. Oddychał spokojnie. Wiedziała.

            - Wróciłaś. - rzekł, a jego głos zabrzmiał dziwnie obco.

            - Tak - przełknęła ślinę - Musiałam.

            Jakieś dwie godziny temu poczuła, że musi wracać. Poczuła, że stało się coś bardzo ważnego i że musi jak najszybciej znaleźć się przy Michale. Nie potrafiła tego nazwać, ale uczucie było tak silne, że właściwie wybiegła z domu rodziców w pół zdania, wsiadła do samochodu i przyjechała jak najszybciej mogła. Kiedy go zobaczyła wiedziała.

            Podeszła do niego i przytuliła się do jego pleców. Przeszkadzały jej trochę skrzydła, ale ułożył je tak aby doskwierały jak najmniej. Chwycił jej dłoń.

            Milczeli.

           Słuchali swoich serc. Bijących w różnym rytmie. Anny szybko, panicznie. Michała spokojnie, mocno i powoli. Uwielbiała zasypiać wsłuchana w ten odgłos.

            - Co teraz? - szepnęła.

            - Przecież wiesz. Muszę.

            - Tak... - musiał. Nie chciała mu utrudniać dlatego nie prosiła aby został. On wiedział, że nie prosi aby mu nie utrudniać.

            Odwrócił się do niej i wziął w ramiona. Przylgnęła do niego. Otoczył ją skrzydłami tak jak robił to wielokrotnie wcześniej. Tak jak lubiła.

            Cieszyli się swoją bliskością. W ciszy, słowa były zbędne. Oboje wiedzieli, że nie ma innego wyjścia. Nie ma innej drogi. Ona wiedziała, że on nie

jest tego pewien, ale niezależnie od wszystkiego musi spróbować.

            Po jakimś czasie delikatnie ją odsunął. Spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się. Odpowiedziała tym samym.

            - Wrócę - skłamał.

            - Wiem - skłamała.

            Odwrócił się, wyjął z gabloty dwa długie miecze japońskie i po chwili już go nie było.

            Anna skuliła się w fotelu i wlepiła wzrok w wyciszony telewizor. Akurat trwała transmisja z pogranicza Anomalii. Ciężkie, czarne chmury piętrzyły się na horyzoncie, pogrążając w ciemnościach ziemię. W pewnej chwili niebo przeszyła jasna smuga, która wbiła się w kłębowisko czerni. Ułamek sekundy, ale Anna wiedziała.

           

 

            Nieprzenikniona ciemność spowijała ziemię. Czarne chmury kompletnie odcinały promienie słońca. Gasiły wszelkie światło, naturalne czy sztuczne. Razem z chmurami nadchodziła Ciemność. Kompletna, absolutna, pochłaniająca życie, wysysająca je z wszelkiego stworzenia. Ciemność skrywała to co wypełzło z Otchłani.

            Jasna smuga światła przecięła czarne chmury i rozproszyła Ciemność ujawniając kłębowisko Plugawych istot pełzających po martwej ziemi. Swą jasnością poraziła ślepia Istot z Otchłani, kalecząc ich kaprawe dusze.

            Szybko przemknęła nad czubkami martwych drzew, obniżyła lot i z impetem wbiła się w kłębowisko odrażających ciał istot z Otchłani.

            I zaczęła szerzyć spustoszenie.

            Czarna posoka syczała na powierzchni starożytnych mieczy. Kły i pazury nie mogły dopaść światła, które raniło Ciemność. Zawsze umykało, zawsze było szybsze, zawsze odgryzało się boleśnie. Uderzało celnie i z zabójczą precyzją, nie bacząc na siebie. Ciemność wyła, skamlała i warczała z bezsilności. Pokraczne istoty próbowały gryźć, drzeć i rozrywać. Chciały chłeptać juchę Światła, ale ono było za szybkie.

            Potem nadeszły Istoty Otchłani. Plugastwo umknęło w popłochu, Ciemność zaryczała złowrogo i rzuciła się na Światło. I ono przygasło. Istoty Otchłani zaryczały tryumfalnie, Ciemność zafalowała, ale Światło wyrwało się ku niebu i zalśniło jeszcze silniej. Mrok musiał uchodzić przed Jasnością raniącą oczy.

            Smuga światła pomknęła w kierunku Bramy. Nie interesowała się szlamem pełzającym po ziemi. Zignorowała Istoty Otchłani. Walka z nimi to zbędna utrata sił. Trzeba było uderzyć w centrum.

            I tak uczyniła.

            Światło spadło z nieba na Istoty Otchłani zebrane przy Bramie i zadało śmierć. Szybką i brutalną. Wiele Istot Otchłani padło, ale Światło nie wyszło z tej walki bez uszczerbku. Ciemność zawyła. Ziemia zadrżała, jakby z obrzydzenia, jakby próbowała zrzucić z siebie istotę, która właśnie przeszła przez Bramę.

            Triumfalny ryk Ciemności przeszył Istotę Rzeczy.

            Michał zatrzymał się. Oddychał ciężko. Mięśnie paliły. Krew pulsowała w skroniach. Szumiało mu w uszach. Lewe ramię było nieruchome, prawdopodobnie złamane. Miecz w prawym ręku ciążył. Krwawił z wielu ran. Nie miał oka, a włosy pozlepiała krew. Skrzydła bolały. Poszarpane, poranione i ociekające posoką nie prezentowały się już okazale. Ciążyły i bolały. Ale musiał zrobić jeszcze jedną rzecz.

            Bo oto przed nim pojawił się... On.

            Therion.

            - Czego tutaj szukasz człowieku ze skrzydłami?

            Głos Bestii był niczym tysiące cierni wbijających się w duszę, serce i umysł. Sprawiał ból ale i przyjemność. Michał musiał wytrzymać.

            - Przybyłem... - łapał ciężko oddech. Klatka piersiowa kłuła. Połamane żebra, ciekawe ile. - Przybyłem aby Cię powstrzymać.

            - Doprawdy, człowieku ze skrzydłami?

            - Jestem Michał - powiedział mocnym głosem skrzydlaty - Jam jest Archanioł. Jam jest Dowódca Niebieskich Hufców. Jam jest Dowódca Pańskich Zastępów! Jam jest strażnikiem Światła Wewnętrznego! Jam jest strażnikiem i opiekunem ludzi! Jam jest Mocą, której Pan powierza najważniejsze zadania! Jam jest Księciem Obecności, Posiadaczem Kluczy Niebieskich, Przywódcą Archaniołów i aniołem Gorejącego Krzewu!

            Zamilkł na chwilę po czym wysyczał przez zęby.

            - Jam jest zgubą Bestii bo tak zostało powiedziane w Piśmie Świętym. Jam jest zgubą Twoją i w Imię Pańskie wywrę na Tobie Jego GNIEW!

            Uniósł w niebo trzymany miecz i zakrzyknął.

            - Do mnie Zastępy Niebieskie! Do mnie Hufce Anielskie! Pora aby Słowa się Wypełniły! Wzywam Was ja, Archanioł Michał!

            Przez czarne chmury przebił się promień słońca, jaskrawy i oślepiający. Przepędził Ciemność, oślepił Istoty Otchłani, Plugastwo i Najgorsze Koszmary. Zatańczył na wzniesionym ostrzu, które zalśniło, niemalże zapłonęło niczym Miecz Ognisty, niczym Karzące Ostrze Pańskie, które wypędziło Adama i Ewę z Raju. Zalśniło ostrze schlapane czarną posoką, zabłysło i...

            Nic.

            Panowała cisza absolutna.

            Chmury powoli zgęstniały i zdusiły promień słońca.

            Ciszę przerwał pojedynczy chichot. Zły i sprawiający ból. Przerodził się w rechot, kpiarski, złowrogi i niosący wstyd. Rechotowi zawtórowała Ciemność, do niej dołączyły Istoty Otchłani i Plugastwo. Rechotali panicznie, histerycznie wręcz, a Michał stał pośród nich bezsilnie.

            Nic nie rozumiał.

            A co tu było do rozumienia? Był tylko człowiekiem ze skrzydłami.

            Anno...

            Mrok, Otchłań i Ciemność rzuciły się na niego i rozerwały go na strzępy. Potem zabrały się za resztę świata i faktycznie nastał jego Koniec.

 

            Ale dla jednej osoby Koniec Świata nastał wcześniej. W chwili kiedy umarł Michał. A razem z nim serce dla niego bijące.

 

 

 

            KONIEC

1
Notka polecana przez: Exar
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Exar
   
Ocena:
0
Naprawdę spoko opowiadanie. Przypomina mi trochę prace konkursowe z któregoś z Bajtków (taka gazeta komputerowa, dla młodszego pokolenia), gdzie były prace fantastyczno-naukowe.
20-10-2019 20:18
Henryk Tur
   
Ocena:
0

Jutro przeczytam, a po rzuceniu okiem jedna uwaga - "Ty", "Ci", itp., piszemy w bezpośredniej korespondencji do kogoś, w opowiadaniach piszemy te zwroty z małej :)

20-10-2019 23:14

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.